No, chyba, że żyją w Warszawie i muszą wynajmować mieszkanie. Wtedy są w bardzo złej sytuacji, znacznie gorszej niż zachodni sąsiedzi.
Wbrew pozorom, to nie emeryci, ale młodzi w wieku 15-29 lat są najbardziej zagrożeni ubóstwem - nie tylko u nas, ale w całej Europie. W Polsce akurat i tak jesteśmy w dość szczęśliwej sytuacji, bo okazuje się, że w 2022 r. odsetek młodych, którzy w całej Europie doświadczali ubóstwa zarówno materialnego, jak i w konsekwencji społecznego, sięgnął 6,1 proc. – wynika z danych Eurostatu. Tymczasem w Polsce to tylko 1,8 proc.
Pół Europy zazdrości młodym Polakom
Jednocześnie mamy jeden z najlepszych wyników w Europie. Takich krajów, w których odsetek młodych doświadczających biedy jest niższy niż 3 proc. jest tylko kilka i to całkiem bogate grono: Austria, Luksemburg, Szwajcaria, Norwegia, Finlandia, Szwecja, Holandia, Estonia, Chorwacja, Słowenia, Czechy, Malta, Cypr.
Żeby zrozumieć, jak rzeczywiście niski mamy odsetek ubóstwa młodych, trzeba spojrzeć na kraje, które mają z tym największy problem. I tak w Rumunii 25 proc. młodych doświadcza ubóstwa materialnego i społecznego, w Bułgarii niecałe 17 proc., a w Grecji 15 proc. Na tym tle nasze niespełna 2 proc. to rzeczywiście godny pozazdroszczenia wynik.
Nawet Niemcy nam zazdroszczą, bo u nich odsetek młodych dotkniętych ubóstwem materialnym i społecznym to aż 6,3 proc., a więc nawet więcej niż średnia dla całej UE.
Do tego należy jednak spojrzeć na tych, którzy ubóstwa nie doświadczają, ale są nim zagrożeni, a oni stanowią w Polsce 16,7 proc. w grupie wiekowej 15-29 lat. Choć w skali całej Europy też jest znacznie gorzej, bo odsetek ten wynosi 24,5 proc., a w Niemczech aż 26,7 proc., czyli częściej niż co czwarty młody Niemiec jest zagrożony.
Tylko nie mamy gdzie mieszkać
Ciekawe, że taka dysproporcja pomiędzy Polską a Niemcami występuje mimo, że koszty mieszkaniowe, które są jedną z najważniejszych pozycji w budżecie, Polacy mają ogromne, a Niemcy bardzo niskie. Mówimy jednak o specyficznej części społeczeństwa, bo o tej, która mieszkanie musi wynajmować.
Mit super taniego mieszkania w Niemczech co prawa runął już ładnych kilka lat temu, czego najbardziej spektakularnym przejawem było referendum w Berlinie dotyczące wywłaszczenia funduszy mieszkań na wynajem. Ale nadal mieszkańcy dużych niemieckich miast są w bardzo komfortowej sytuacji w porównaniu do reszty Europejczyków, nie mówiąc o Warszawiakach.
Przeanalizował to niedawno The Economist i wiecie, co się okazało? Niemieckie miasta nadal są jednymi z najtańszych i najbardziej dostępnych pod względem najmu w Europie, podczas gdy w Warszawie na wynajem trudno sobie pozwolić, jeśli zarabia się przeciętnie.
Więcej o rynku najmu przeczytasz tu:
Żeby wynająć kawalerkę w Warszawie, trzeba zarabiać ponad 31 tys. dolarów rocznie, czyli ponad 10 tys. zł miesięcznie. Tymczasem, jak pokazuje GUS, średnie zarobki w stolicy wyniosły w ubiegłym roku niewiele ponad 8800 zł brutto, czyli niecałe 6400 zł na rękę. I to tylko w sektorze przedsiębiorstw, który płaci lepiej niż budżetówka.
The Economist z kolei policzył, że w Warszawie średnia pensja to niecałe 35 tys. dol. (czyli ok. 140 tys. zł rocznie), a koszt wynajmu to 31 tys. dol. Niedobrze. To daje nam może nie ostatnie miejsce w rankingu, bo jesteśmy w połowie stawki, ale nadal jest to miejsce, które należy uznać za kategorię „mieszkaniowa drożyzna”.
Natomiast w Bonn na przykład średnia pensja to 53 tys. dol. rocznie, a koszty najmu to 36 tys. dolarów. Kolosalna różnica. I wszystkie duże miasta niemieckie wypadają podobnie, co daje im czołowe miejsca w rankingu. Tak sobie myślę, że młodzi Polacy może i są mniej zagrożeni biedą, ale jednocześnie są mniej zagrożeni wyprowadzką od mamy. Przynajmniej w największych miastach.