Rząd postawił już krzyżyk na węglu. Jego koniec nastąpi szybciej, niż myślą górnicy
Co to jest dualizm? Jak z jednej strony rząd negocjuje z górnikami umowę, w której zamykanie kopalni ma być rozciągnięte do 2049 r. A z drugie podkreśla, że na modernizację naszego systemu energetycznego mamy góra 20 lat.

Coraz bardziej prawdopodobne staje się, że polska transformacja energetyczna wypadnie na którymś z politycznych zakrętów. Zwłaszcza że po wsłuchaniu się w słowa najważniejszych polityków - ów tor staje się coraz bardziej wymagający i niebezpieczny. Bo jak rozumieć taktykę, w której rząd od miesięcy negocjuje z górnikami umowę społeczną, której fundamentem ma być przyjęty już we wrześniu ubiegłego roku harmonogram zamykania poszczególnych kopalń do 2049 r., a równolegle ten sam rząd mówi o koniecznej modernizacji systemu energetycznego, która ma się dokonać najdalej w dwie dekady?
Wcześniej powtarzano, że „Polityką Energetyczną Polski do 2040” nie ma co się przejmować, bo i tak umowa z górnikami wszystko zmieni. Tylko, że minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka – autor tej strategii energetycznej na najbliższe dwie dekady – nie wspomina o tym ani słowa. Podkreśla za to, że modernizacja polskiego systemu energetycznego musi iść w kierunku i większej dywersyfikacji i też znacznie większego uniezależnienia od paliw kopalnych.
Modernizacja systemu energetycznego w 20 lat
Od początku pojawienia się PEP 2040 eksperci wskazywali, że ujęte tam terminy nijak mają się do rządowych ustaleń z górnikami, którzy już bardzo wyraźnie dali do zrozumienia, że na inny harmonogram z ostatnią kopalnią zamykaną w 2049 r. - po prostu się nie zgodzą. Tymczasem PEP 2040 zakłada, że z dzisiejszego udziału węgla w miksie energetycznym na poziomie 74 proc. mielibyśmy spaść już w 2040 r. do 11-28 proc. Ale rząd szybko uspokoił górników i stwierdził, że to właśnie umowa społeczna zdeterminuje ostateczny kształt PEP 2040. A nie odwrotnie.
Artur Soboń, wiceminister aktywów państwowych, odpowiedzialny w rządzie za transformację energetyczno-górniczą, uważa że PEP 2040 w obecnym kształcie jest spójna z negocjowaną z górnikami umową społeczną. Jednak szef resortu klimatu i środowiska w ostatnim wywiadzie o tej zależności nic nie mówi. Jest za to jednoznaczna deklaracja na temat czasu, w którym Polska ma żegnać węgiel.
Odpowiedź zdaniem ministra klimatu i środowiska jest bardzo prosta i wyznacza konieczne zmiany w polskim systemie energetycznym, jakie muszą nastąpić w ciągu najbliższych 20 lat.
Atom nastanie wcześniej. W 2049 r. ma być pozamiatane
Kolejny raz potwierdziło się, że rządowym symbolem zbliżającej się rewolucji energetycznej ma być atom.
„Trzeba pamiętać o różnicach w eksploatowaniu środowiska. Dwie ciężarówki uranu przekładają się na tysiące pociągów z węglem” – przekonuje Michał Kurtyka.
Szef resortu klimatu i środowiska na radiowej antenie stwierdził, że wybór technologii i lokalizacji dla pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce ma się dokonać w ciągu najbliższych dwóch lat. Przypomnijmy, że obecnie pod uwagę brane są już tylko dwa miejsca na Wybrzeżu Gdańskim: Żarnowiec i Kopalnio.
Ale to dotyczy tylko pierwszej elektrowni, której budowa ma się zacząć już w 2026 r., a jej uruchomienie zaplanowano na 2033 r. Takie elektrowni w sumie mają być w Polsce trzy: po dwa bloki atomowe w każdej. Kolejne bloki zaś mają być budowane w odstępach czasowych nie dłuższych niż dwa lata. Czyli w 2035 r. powstanie kolejny blok atomowy, dwa lata później następny. To zaś oznacza, że w 2040 r. - na blisko dekadę przed oficjalna datą pożegnania węgla – w Polsce mogą już w powodzeniem działać cztery bloki atomowe w dwóch elektrowniach jądrowych.
Węgiel na politycznym zakręcie
Wydaje się, że taki scenariusz - niezależnie od tego, co uda się górnikom ostatecznie w umówie społecznej wynegocjować,a czego nie - staje się coraz bardziej prawdopodobny. Na przeszkodzie może stanąć jedynie polityka. Rządząca Zjednoczona Prawica bardzo nie chce narażać wyborców na zdecydowanie wyższe rachunki za prąd oparty na węglu - przez rosnące ceny emisji CO2. Tyle, że poszczególni koalicjanci w zasadniczy sposób inaczej chcą do tego dojść. Najbardziej konserwatywna w tym względzie wydaje się Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. Już wcześniej, głównie za swoją krytykę rządu względem Zielonego Ładu i handlu emisjami ETS, z fotelem wiceministra aktywów państwowych musiał pożegnać się bliski współpracownik Ziobry - Janusz Kowalski.
Teraz w podobnym tonie wypowiada się też sam Zbigniew Ziobro. Dla niego nowy cel klimatyczny, który wymusza redukcję emisji CO2 do 2030 r. o 55 proc. względem tej z 1990 r., jest niczym innym jak graniem na osłabienie polskiej gospodarki, poprzez spadek konkurencyjności polskich przedsiębiorstw, co z kolei ma prowadzić do utraty wielu miejsc pracy.