Straż Miejska przesadziła. Dla mnie to wyłudzenie, idę z nimi na wojnę
Odholowali mi auto spod domu bez racjonalnego powodu i kazali zapłacić 1200 zł. To ponoć stały numer jednego z warszawskich wydziałów Straży Miejskiej , który od lat strzela z armaty do wróbli. Koniec tego, ktoś musi im pokazać, że nie można robić z ludzi idiotów.

Wcale nie mam zamiaru ukrywać, że to moja osobista historia, a ja się potwornie wściekłam, dlatego idę po sprawiedliwość do sądu i piszę to, żebyście wy też nie dawali się naciąć na praktyki Straży Miejskiej, które moim zdaniem są grubym naciąganiem.
I wcale nie mówię tu o całej Straży Miejskiej - to niebezpieczne generalizowanie - ale o jednym konkretnym oddziale w Warszawie, który słynie z tego, że nagminnie stosuje nieadekwatne środki kar. Tak, to o was VII Oddziale Terenowy Straży Miejskiej na Pradze Południe w Warszawie.
Ktoś w końcu musi zrobić z tym porządek, bo nie może być tak, że jak ktoś nosi mundur, to może sobie dowolnie interpretować prawo. On tego prawa ma przede wszystkim przestrzegać.
A było tak:
1200 zł kary zamiast 100 zł
Niewielka uliczka. Auta parkują wzdłuż ulicy, co powoduje, że jadące naprzeciwko siebie samochody się nie miną i muszą się przepuszczać. Ale to jest okej, zupełnie zgodne z przepisami.
Co chwilę ulicę przecinają prostopadle kolejne małe uliczki i mamy skrzyżowania równorzędne. Oczywiście przed każdym takim skrzyżowaniem pojawia się na jezdni podwójna linia ciągła, żeby już zbyt blisko skrzyżowania nie parkować.
Dostawiłam się do całego sznurka aut zaparkowanych przy ulicy. Tak, owszem, nie zmieściłam się całkowicie zanim zaczęła się podwójna linia ciągła. Jakieś 70 proc. długości auta stało jeszcze w dozwolonym miejscu i tylko te pozostałe 30 proc. zahaczało o linię ciągłą.
Trzeba być świętszym od papieża, żeby się o to przyczepić i wystawić za to mandat. Ale Straż Miejska nie jest nawet jak papież, ona zachowała się chyba jak sam Bóg. Zamiast wlepienia zwykłego mandatu, odholowała mi samochód.
Czytaj więcej w Bizblogu o samochodach
Wiecie, w jakiej wysokości mandat należy się za zaparkowanie „na jezdni wzdłuż linii ciągłej oraz w pobliżu jej punktów krańcowych, jeżeli kierujący pojazdami wielośladowymi są zmuszeni do najeżdżania na tę linię? 100 zł.
I tyle powinnam dostać, maksymalnie, bo równie dobrze strażnik miejski mógłby być człowiekiem i dać tylko upomnienie, skoro serio tylko niewielki kawałek auta zahaczał o linię ciągłą. Ale ok, niech będzie skrupulatny jak aptekarz. Nadal, należał mi się mandat 100 zł.
Tymczasem moje auto odholowano na mój koszt - 700 zł. Do tego mandat w wysokości 500 zł i że to niby dolna granica. Dlaczego 500 zł? - pytam. Przecież czytam właśnie w internecie, siedząc przy biurku z funkcjonariuszką Straży Miejskiej, że za parkowanie wzdłuż linii ciągłej należy się kara 100 zł?
Bo skoro pojazd został odholowany, to znaczy, że stanowił zagrożenie, a wtedy minimalny mandat to 500 zł - odpowiada mi.
Podpisz nie wiadomo co, a poczytasz sobie w domu
Moja pierwsza myśl: czy auto stanowiło zagrożenie czy nie, to miałka kategoria, subiektywna ocena, ja uważam, że nie, SM uważa, że tak i na twardo nic nie udowodnię przed sądem. Mogę nie przyjąć mandatu i się bić, ale tu przecież nie ma twardych reguł. Odpuszczam i mandat podpisuję.
I oni właśnie na to liczą, większość ludzi boi się postępowania przed sądem, bo robi się z tego poważna sprawa. Tymczasem to „zagrożenie dla ruchu i bezpieczeństwa” to wcale nie jest taka miałka i subiektywna kategoria.
Funkcjonariuszka podsuwa mi do podpisu jakiś dokument. Zaraz zaraz, pytam co to jest, bo nie podpisuję papierów, które nie wiem, co znaczą. Ona na to, że powiadomienie, na jakiej podstawie mój pojazd został odholowany. Mnie dotyczy przyczyna numer 1 listy, „proszę podpisać, a poczyta sobie pani w domu”.
Już samo to stwierdzenie jest skandaliczne. Nie przypomina wam to akcji z frankowiczami, gdy bankowcy (co nie raz udowodniono w sądzie), podsuwali dokumenty do podpisu w ciemno, nie wyjaśniając zawartości?
No to poczytałam sobie w domu. I wtedy właśnie odkryłam, że za parkowanie wzdłuż linii ciągłej należy mi się po prostu 100 zł mandatu.
Odkryłam też, jak to jakiś czas temu funkcjonariusz publiczny, jakim jest zastępca prezydenta Warszawy (to prezydentowi miasta podlega Straż Miejska), kilka lat temu mówił tak:
Samo zaparkowanie w miejscu niedozwolonym nie jest przesłanką do tego, żeby odholować pojazd. Musi on dodatkowo stwarzać realne zagrożenie życia i zdrowia, np. poprzez zastawienie bramy wjazdowej, uniemożliwiając w ten sposób dojazd karetce lub straży pożarnej, parkowanie w zatoczce autobusowej, tunelu czy na wiadukcie. Samochody będą odholowywane tylko w drastycznych i skrajnych przypadkach.
Ta wypowiedź jest nadal dostępna w internecie na stronach Urzędu Miasta Warszawy. Wynika z niej, że w moim przypadku odholowanie było nieuzasadnione.
Jeszcze a propos utrudniania ruchu i zagrażaniu bezpieczeństwu. Moja przewina polegała na tym, że jadące auta zamiast wymijać sznur zaparkowanych legalnie przy ulicy samochodów o długości około 20 metrów, musiały z mojego powody wymijać sznur o długości ok. 21 metrów.
Wystawiono mi za to rachunek w wysokości 1200 zł. Dla porównania, wiecie, że zatrzymanie pojazdu na przejeździe kolejowym lub tramwajowym jest karane mandatem w wysokości 300 zł?
A zatrzymanie pojazdu w tunelu, na wiadukcie i moście - 200 zł?
A zatrzymanie pojazdu na przejściu dla pieszych - od 100 do 300 zł?
Czuję się oszukana, a to ich modus operandi
I wisienka na torcie: to nie jest tak, że miałam pecha tudzież trafiłam na niedoświadczonego nadgorliwego funkcjonariusza, który niepotrzebnie użył armaty na wróbla. To stała praktyka tego właśnie VII Oddziału Terenowego SM na Pradze Południe. Skąd wiem? Bo oni sami się do tego przyznają.
Znajomy niedawno dostał mandat dokładnie za to samo, ale w innej dzielnicy Warszawy. Ile? 100 zł. Pojechał z tym akurat właśnie do VII Oddziału Terenowego SM na Pradze Południe, próbując złożyć wyjaśnienia, a oni mu na to: niech się pan cieszy, że dostał pan na Mokotowie tylko 100 zł, bo my byśmy Panu auto od razu odholowali.
I dlatego właśnie o tym wam piszę, bo to jest ich modus operandi. Tamtejsza Straż Miejska po prostu nagminnie i cynicznie według mnie nadinterpretuje przepisy, wyciągając od ludzi hajs.
Szczerze? Ja czuję się, jakbym została oszukana, jakby to było wyłudzenie dokonane przez ludzi w mundurach. I dlatego właśnie pójdę z tym do sądu i to mimo, że w pierwszej chwili mandat już przyjęłam i podpisałam.
Czy tak można? Musicie wiedzieć, że można. Możecie złożyć w ciągu siedmiu dni wniosek o uchylenie mandatu do sądu rejonowego właściwego dla miejsca nałożenia mandatu. I koniecznie musicie wiedzieć też, że takie postępowanie sądowe jest bezpłatne!
Obywatelska interwencja - od dziś patrzę SM na ręce
Wiecie, co jeszcze zrobię? Już nie dla siebie, ale dla was? Sprawdzę po kolei we wszystkich sądach rejonowych w Warszawie, jaki jest odsetek wyroków sądowych za nieprawidłowe parkowanie, w których sąd przyznał rację kierowcy, a nie Straży Miejskiej.
Po co? Żeby przekonać się, na konkretach, na liczbach, czy to przypadkiem nie jest tak, że właśnie ten jeden oddział Straży Miejskiej się wyróżnia, przegina z surowością kar masowo i w związku z tym ma najwyższy w mieście odsetek przegranych w sądzie. Zakładam, że to bardzo prawdopodobne, że tak właśnie jest, ale to tylko hipoteza. Sprawdzę.
A wtedy wam o tym napiszę. Wam i Urzędowi Miasta stołecznego Warszawy, który sprawuje kontrolę nad Strażą Miejską, żeby mieli świadomość, jeśli rzeczywiście z tym konkretnym oddziałem SM jest coś bardzo nie tak i wtedy zrobili z tym porządek. Żeby tym panom i paniom w mundurach przestało się wydawać, że są szeryfem na Dzikim Zachodzie i to oni stanowią prawo, terroryzując mieszkańców karami, których nie mają prawa stosować.







































