Rząd zaczyna polowanie na 4 mln Polek. Ludzie strasznie panikują, ja kupiłam popcorn i czekam
Urzędy pracy czeka rewolucja, zamiast kojarzyć się z bezrobociem, mają kojarzyć się z pracą. I to jest super. Mają być bardziej sprawne i zamiast zajmować się biurokracją, mają zajmować się szukaniem pracy. Ale nie tylko tym bezrobotnym, ale również nieaktywnym zawodowo, a więc ludziom, którzy pracy wcale nie szukają. Urzędnicy będą mieli za zadanie ich znaleźć, przesłuchać i znaleźć im pracę. Idziemy w stronę nakazu pracy?
Nad projektem ustawy o wspieraniu zatrudnienia pracuje Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii. To właśnie ten resort ma totalnie przeorganizować urzędy pracy. Chodzi o to, żeby oddzielić pośrednictwo pracy od ubezpieczenia zdrowotnego, bo dziś urzędy pracy całej rzeszy ludzi służą jedynie do tego, by otrzymać ubezpieczenie. Nawet nie o zasiłek dla bezrobotnych chodzi, bo do tego ma prawo jedynie co piąty bezrobotny. A więc urzędy pracy w gruncie rzeczy nie zajmują się pracą, a rozdawaniem darmowego ubezpieczenia.
Ale zaraz, skoro po planowanej reformie nie będą już zajmować się opieką zdrowotną, to czym?
I w tym właśnie rzecz. Resort rozwoju chce, by urzędy pracy mocniej zaangażowały się w aktywizowanie ludzi do pracy. Szacunki mówią, że mamy w Polsce 4 mln kobiet w wieku produkcyjnym, które ani nie pracują, ani się nie uczą.
Może szlifują w domu cnoty niewieście? Może, ale skoro robią to jedynie w zaciszu domowym, trudno będzie je namierzyć i namówić, by nauki cnót pozostawiły na popołudnia, a w ciągu dnia pracowały jednak na wspólny sukces gospodarczy Polski. A takie zadanie właśnie może zostać wkrótce postawione przed urzędnikami powiatowymi.
Piszę głównie o kobietach, bo to wśród nich jest wyższy odsetek nieaktywnych zawodowo. Z danych Eurostat za 2019 r. wynika, że mieliśmy jedynie 63 proc. pracujących kobiet, ale już 78 proc. pracujących mężczyzn.
Co więcej, dane GUS z kolei pokazują, że o ile aktywność zawodowa mężczyzn w latach 2005-2019 rosła, o tyle aktywność kobiet spada. Ba! Jest niższa niż w 2005 r.
Jak namówić Polaków do pracy?
Chcemy, aby urzędy pracy przestały być kojarzone z bezrobociem, a zaczęły być kojarzone z aktywizacją zawodową i pracą, bo do tego zostały powołane
– mówi wiceminister rozwoju Iwona Michałek.
Wiceminister zapowiada również, że urzędy pracy zostaną wyposażone w nowoczesne instrumenty rynku pracy. Co to dokładnie znaczy?
Że niby możliwe będzie łączenie kilku form pomocy dla bezrobotnego wymagającego wieloaspektowego wsparcia, proces obsługi klientów urzędów pracy będzie ucyfrowiony, przepisy dotyczące m.in. warunków nabywania statusu bezrobotnego mają być uproszczone, biurokracja mniejsza, a efektywność urzędów wyższa.
I to wszystko ważne i potrzebne. Ale zastanawia mnie co innego. Resort rozwoju planuje również działania, które mają zidentyfikować osoby bierne zawodowo, które dotychczas niezarejestrowany się jako osoby bezrobotne lub szukające pracy, dotrzeć do nich i przekonać, by podjęły aktywność zawodową. Jak? Tego już nie zdradza.
Że niby aktualna sytuacja na rynku pracy jest dobra i poprawia się z miesiąca na miesiąc, więc to świetny czas, żeby pokazać ludziom, że jednak zarobią ciut więcej, idąc do roboty niż korzystając z socjalu. I że nawet może matki zarobią więcej niż będą musiały oddać opiekunce albo prywatnemu przedszkolu (bo w państwowym nie ma miejsca), żeby móc pójść do pracy.
Bez nerwowych ruchów, rynek sam ludzi przekona
Nie wiem, czy z tego wysyłania matek do pracy i puszczaniu dzieci samopas zadowolony będzie minister Czarnek, ale rynek na pewno by się ucieszył. Postpandemiczna gospodarka ma ssanie na pracowników, jakiego dawno nie wiedziano, pracodawcom brakuje rąk do pracy, a wynagrodzenia rosną jak szalone.
Po tym, jak wzrosły w kwietniu o 9,9 proc. r/r, w maju o 10,1 proc., analitycy spodziewali się spowolnienia choć do 9,3 proc., tymczasem GUS w poniedziałek podał, że pensje znów wzrosły o 9,8 proc. i wyniosły średnio 5802,42 zł brutto.
Rośnie też zatrudnienie - o 2,8 proc. r/r - choć czerwiec to tradycyjnie nie jest czas na takie wzrosty. Według cyklicznego raportu firmy Grant Thornton, w czerwcu pracodawcy w Polsce opublikowali w internecie aż 312 tys. nowych ofert pracy.
To o 6 proc. więcej niż w czerwcu przedpandemicznego roku 2019 i aż o 28,5 proc. więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku
– napisali ekonomiści Pekao.
No to rzeczywiście idealny czas, by aktywizować do pracy tych, którzy jej nawet nie szukają. Tylko że resort rozwoju nadal nie zdradza, jak właściwie miałby to robić.
Co bardziej panikujący internauci już krzyczą o nakazach pracy jak za PRL. A może to tylko żarciki. Ale faktem jest, że obecny rząd czasem lubi się zapędzać i wylewać dziecko w kąpielą. Tym bardziej czekam na konkretne propozycje, popcorn już kupiony.