REKLAMA

I ruszyli! Polacy dobijają się do gabinetów szefów. Ministerstwo powstrzyma podwyżki?

Polacy wystraszyli się inflacji nie na żarty. Jeszcze niedawno na pytanie o podwyżki wynagrodzeń większość pracowników zaczynała się rumienić i odpowiadała, że może kiedyś o nie zapyta. Teraz determinacja w narodzie zdecydowanie wzrosła. Mam dziwne wrażenie, że ostatni sondaż może wywołać w Ministerstwie Finansów lekki popłoch. Oby polski rząd nie zdecydował się na branie przykładu z Czech, bo etatowcy obejdą się smakiem i zostanie tylko żal, że z wizytą u pracodawcy zwlekało się tak długo.

I ruszyli! Polacy dobijają się do gabinetów szefów. Ministerstwo powstrzyma podwyżki?
REKLAMA

Raptem miesiąc temu pisałem, że Polacy wolą poszukać drugiego etatu albo nawet zwolnić się z dotychczasowej pracy niż pójść do pracodawcy po prośbie. Do walki o podwyżkę wynagrodzenia przyznawało się tylko 10 proc. respondentów.

REKLAMA

Cóż, wygląda na to, że to nieaktualne dane. Pracownicy, widząc szybko rosnące słupki inflacji, szybko porzucili poczucie wstydu i mają zamiar dobijać się do gabinetów swoich przełożonych w nadziei, że uda im się chociaż zniwelować skutki wzrostu cen. Platforma analityczno-badawcza UCE Research i SYNO Poland przeprowadziły badanie, z którego wynika, że będzie to zjawisko masowe.

Aż 30 proc. Polaków chce ubiegać się o podwyżkę płacy

Co czwarty ankietowany twierdzi, że nie jest pewny, ale wizyty u szefa nie wyklucza. Być może to efekt tego, że 20 proc. respondentów przyznało, że nie pamięta, kiedy ostatnio widziało jakąkolwiek podwyżkę.

A oczekiwania wydają się dość racjonalne. Z grupy osób, które zamierzają wystąpić o podwyżkę, jedna trzecia chce otrzymać dodatkowo 10-15 proc. Biorąc pod uwagę, że inflacja za chwilę może dobić do poziomu 20 proc., oznaczałoby to, że beneficjenci podwyżek i tak realnie stracą. Ubytek wartości nabywczej wynagrodzenia będzie po prostu mniejszy niż byłoby to w przypadku, w którym nie otrzymaliby oni żadnych dodatkowych pieniędzy.  

Rząd może jednak wpaść w trwogę przez podwyżki wynagrodzeń

Ekonomiści od początku obecnego kryzysu straszą rozkręcaniem się spirali płacowo-cenowej. W dużym skrócie chodzi o to, że jeżeli Polacy zaczną biednieć, to ograniczą konsumpcję do podstawowych dóbr. A z tych podstawowych wybiorą jeszcze najtańsze zamienniki. W ten sposób producenci zostaną zmuszeni do cięcia cen, gospodarka mocno wyhamuje, ale przynajmniej inflacja nie sprawi, że po bochenek chleba trzeba będzie wychodzić z 50 zł banknotem.

I klops. Jeżeli podwyżki zrekompensują w dużej mierze utratę wartości pieniądza, to całą tę teorię będzie można wsadzić sobie głęboko w teoretyczne rozważania. No chyba, że rząd pójdzie śladem Czechów, bo u naszego sąsiada dzieją się właśnie wyjątkowo ciekawe rzeczy. Miejscowy bank centralny namawia polityków do ograniczenia nominalnego wzrostu wynagrodzeń do 5 proc. Właśnie po to, by pracodawcy nie zniweczyli skutków działań antyinflacyjnych.

REKLAMA

Ciekawe, czy podobny apel pojawi się w Polsce. RPP wyhamowała z podnoszeniem stóp procentowych, ale inflacja nadal goni w górę. Prędzej czy później trzeba będzie podjąć kolejne kroki i jeżeli nie będzie to wzrost stóp, to pracownicy mogą mieć spore powody do niepokoju.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA