Czy w naszym kraju łatwo dorobić się dużych pieniędzy? Część osób powie, że trzeba mieć tylko chęci, reszta wytknie, że bez znajomości i kapitału i tak daleko nie zajedziemy. Obie te strony godzi fiskus, wychodząc z założenia, że do zamożności wiele nam nie już potrzeba. I bezlitośnie łupi nas 32 proc. podatkiem.
Drugi próg podatkowy w teorii powinien być przeznaczony dla najbogatszej garstki społeczeństwa. W praktyce za moment będą się na niego łapać nawet pracownicy budżetówki, kasjerzy z marketów i uliczni handlarze. Już w tej chwili, by dostać się do grona bogatych, wystarczy zarabiać ok. 176 proc. średniej krajowej (nieco ponad 7,1 tys. zł brutto).
Jeszcze w 2008 r., by zostać uznanym za godnego płacenia 32 proc. podatku dochodowego trzeba było zarabiać prawie trzy razy tyle co statystyczny Kowalski.
Od tego czasu różnica między „średnio zarabiającym” a „bogatym" (w rozumieniu fiskusa) błyskawicznie się zmniejsza. Według prognoz, przygotowanych przez Aleksandra Łaszka z FOR, w przyszłym roku wystarczy do tego mniej niż 170 proc. średniej krajowej.
Milion krezusów, a nawet więcej
"Gazeta Wyborcza" policzyła pewien czas temu, że gdyby drugi próg był waloryzowany co roku, dzisiaj powinien wynosić nie 85 tys. a 120 tys. zł. Wtedy jednak odsetek krezusów w narodzie pozostałby pewnie na niezmienionym poziomie. Bardziej opłacało się więc zamrozić tę stawkę. Dzięki temu w sidła II progu wpadło mnóstwo podatników. W 2009 za pomocą 32-proc. daniny rozliczało się 1,59 proc. podatników, dzisiaj – 3,5 proc., czyli około miliona osób. PIT składany przez tę elitę odpowiada za ponad jedną czwartą przychodów z podatku dochodowego.
Ów milion powiększy się zapewne o kolejne kilkadziesiąt tysięcy osób, jeżeli rząd zdecyduje się wprowadzić test przedsiębiorcy. Ten ma w zamyśle wepchnąć do drugiego progu tych przedsiębiorców, którzy zdecydowali się założyć firmy, by płacić stawkę liniową 19 proc.
Premier Morawiecki oficjalnie się od tego odżegnywał, ale po ostatniej ofensywie wyborczo-socjalnej, rząd nie ma już miejsca na wybrzydzanie. Nawet w przypadku uchwalenia wszystkich zapowiadanych podatków, ledwo mieści się już w regule wydatkowej. A przecież obiecywano nam, że o jej przekraczaniu nie ma mowy.
Cieszmy się wyższymi wynagrodzeniami, póki możemy.
Urzędnicy już czekają, by do zawrotnych kilku tysięcy złotych miesięcznie na rękę dorzucić swoje. I to nie będą trzy grosze.
Na razie za ekstra pieniędzmi warto więc rozejrzeć się za jednym z programów socjalnych. Uderzenie do ośrodka pomocy społecznej zaczyna być powoli bardziej opłacalne niż proszenie szefa o podwyżkę. Płace rosną wprawdzie szybciej niż inflacja, ale próg kwoty wolnej od podatku i stawka 32-proc. PIT-u jak stały w miejscu tak stoją. A to oznacza, że zaczniemy biednieć szybciej niż się obejrzymy.