Chcecie euro w Polsce? To może skończyć się kryzysem jak we Włoszech lub Grecji
Wejście Chorwacji do strefy euro zrodziło w Polsce na nowo pytania, czy my także powinniśmy przyjąć europejską walutę. - To przecież dwa różne światy. W Chorwacji ta waluta zawsze była numerem jeden, a my mamy własną - mówi prof. Leon Podkaminer, doradca prezesa NBP. Uważa również, że euro w niczym nam nie pomoże, a jedynie może zaszkodzić tak, jak stało się to w innych krajach. - Włochy nie rosną, są w permanentnym kryzysie – deficyt, bezrobocie, wszystkie inne plagi. Kraj, który dorównywał Niemcom przez dziesięciolecia względem zamożności i wzrostu, obecnie jest w permanentnym kryzysie. Musimy tego uniknąć - przestrzega ekspert. I przypomina, że podobna sytuacja jest w Grecji, „która ledwo żyje, jest na krótkiej smyczy i na utrzymaniu Europejskiego Banku Centralnego”.
Autorzy: Grzegorz Jeż oraz Leon Podkaminer, prof. ekonomii, doradca prezesa NBP, Obserwator Finansowy.
Dla Chorwacji euro zawsze było naturalną walutą, tak jak przedtem tę rolę faktycznej waluty odgrywała marka zachodnioniemiecka. Za rodzimymi walutami zawsze stała obca waluta. Obecna sytuacja i przejście do euro niczego więc nie zmieni, bo jest to dla Chorwatów czymś zupełnie naturalnym – mówi prof. Leon Podkaminer, doradca prezesa NBP.
Obserwator Finansowy: Chorwacja to kolejny kraj, który dołączył do strefy euro. Czy możemy przewidzieć przyszłość tego projektu ekonomiczno-politycznego?
Prof. Leon Podkaminer: Dla Chorwacji euro zawsze było naturalną walutą, tak jak przedtem tę rolę faktycznej waluty odgrywała marka zachodnioniemiecka. Za rodzimymi walutami zawsze stała obca waluta. Tak jak za czasów jugosłowiańskich, kiedy był dinar, a później, kiedy była kuna chorwacka, to za nimi zawsze stała obca waluta. Jak popatrzymy na strukturę depozytów, to do tej pory przez dziesięciolecia były one nominowane w walutach obcych, a nie w kunie. Dla porównania w Polsce udział walut obcych w depozytach sięgał w porywach 20 proc., a tam 90 proc. Obecna sytuacja i przejście do euro niczego więc nie zmieni, bo jest to dla Chorwatów czymś zupełnie naturalnym.
Jeżeli chodzi o przyszłość, to przyszłość gospodarcza Chorwacji będzie taka jak jej przeszłość. Kraj ten jest w dużym stopniu zależny od pogody i od kaprysów turystów zagranicznych, czyli od tego, czy Herr Miller lub pan Kowalski przyjadą, czy nie przyjadą. I to się nie zmieni w żadnym stopniu. Jeżeli popatrzymy na tzw. twarde dane, to tempo wzrostu gospodarczego w ostatnich latach dla porównania w Polsce wynosi 3,7 proc. średniorocznie, a w Chorwacji 2,2 proc., więc nie jest to nadzwyczajna dynamika gospodarcza. Niektórzy ekonomiści czy dziennikarze narzekają, że u nas nie wprowadzono euro. Ale to przecież dwa różne światy. W Chorwacji ta waluta zawsze była numerem jeden, a my mamy własną walutę, własny wzrost gospodarczy, własny bank centralny, własne tradycje i własne cele rozwojowe. Więc z tego, że Chorwacja przyjęła euro, nie płyną dla naszego kraju żadne wnioski.
Często w publicystyce ekonomicznej pojawia się teza, że euro służy głównie Niemcom i do pewnego stopnia Holandii. Czy można tak powiedzieć? I dlaczego tak jest?
Figuratywnie można tak powiedzieć. A dlaczego tak jest? Bo Niemcy, Holandia i Austria to są kraje zintegrowane. Ale nie tak jak Polska i Niemcy są zintegrowane przez inwestycje niemieckie w Polsce czy przez wymianę handlową, tylko zawsze były zintegrowane walutowo. Holandia i Niemcy, Niemcy i Austria miały ustalone sztywne kursy wymienne. Jeszcze nie było unii walutowej, nie było Unii Europejskiej, a już funkcjonowało sztywne sprzężenie walut. Był czas, że te kraje się dostosowały wzajemnie i polityka jednego kraju, np. Niemiec, odzwierciedla się w polityce Holandii. I tak było zawsze.
W jednym ze swoich artykułów napisał pan, że w wielkiej mierze rozwój gospodarczy Niemiec odbył się kosztem pracowników i braku podwyżek płac.
Dokładnie tak, udział płac w PKB Niemiec jest zaniżony w stosunku do wydajności pracy, bo wzrost płac nie nadąża za wzrostem wydajności w tym kraju. I powstaje różnica pomiędzy produktem a kosztami. Ten produkt, ta różnica jest wypychana za granicę w postaci nadwyżki handlowej, która powstaje dzięki temu, że jest sztywne euro. Włochy, Hiszpania, Francja nie mają możliwości zdewaluowania własnych walut, żeby wyrównać tą przewagę kosztów w Niemczech.
Z zamożności popadli niemal w bankructwo
Przystąpienie zatem Włoch do strefy euro podkopało możliwości ich rozwoju gospodarczego. Czym się więc kierowali, że jednak zdecydowali się przystąpić do euro?
Po części była to dla nich sprawa prestiżowa: „Jak to? To my nie dorównamy Niemcom czy Francuzom?”. Ale był to też brak zrozumienia, co z tego wyniknie. Wielu bardzo znanych włoskich ekonomistów ostrzegało, że to się skończy katastrofą, deficytami w handlu Włoch względem Niemiec. Deficyt w handlu oznacza powstanie bezrobocia i zastopowanie wzrostu produkcji. I we Włoszech na skutek braku refleksji, braku przewidywania, co może nastąpić, to się właśnie zadziało. Dlaczego tego nie przewidziano? Bo prawdopodobnie we Włoszech była duża presja, że jeśli wprowadzi się euro, to koszty transakcyjne będą mniejsze.
Dlatego uważam, że bardzo dobrze, iż w Polsce nie ma oficjalnej tendencji na wprowadzenie euro. Wprawdzie poprzedni rząd rozważał wprowadzenie euro, ale na całe szczęście nie zostało to zrealizowane, bo byśmy dostali strasznie w skórę przez to, że nie możemy zdewaluować własnej waluty i nie możemy prowadzić własnej polityki pieniężnej. Powinniśmy zatem zachować czujność wobec tych syrenich głosów, że euro nam w czymś pomoże, bo ono nam w niczym nie pomoże, a tylko zaszkodzi tak, jak zaszkodziło Włochom. Włochy nie rosną, są w permanentnym kryzysie – deficyt, bezrobocie, wszystkie inne plagi. Kraj, który dorównywał Niemcom przez dziesięciolecia względem zamożności i wzrostu, obecnie jest w permanentnym kryzysie. Musimy tego uniknąć. Może się wydawać tak, że wprowadzimy euro i nie będzie takich złych skutków. Ale jeśli będą, to co? Będziemy przepraszać?
To jest oczywiście spekulowanie, ale co teraz Włosi mogliby zrobić?
To trudna, prawie że beznadziejna sprawa, bo powrót do własnej waluty generuje oczywiście wielkie koszty, dlatego że w międzyczasie Włochy zgromadziły olbrzymi dług denominowany w euro, czyli w walucie obcej. I tu jest problem. Podobna sytuacja jest w Grecji, która ledwo żyje, jest na krótkiej smyczy i na utrzymaniu Europejskiego Banku Centralnego. Powinna wyjść, ale nie może, bo co wtedy z tym olbrzymim długiem? Będzie musiała ogłosić bankructwo. Ale do tego być może kiedyś dojdzie.
Czy strefa euro przetrwa?
Jakie są perspektywy dla strefy euro? Czy poszczególne państwa prędzej czy później mogą z niej wyjść? Czy strefa euro się rozpadnie?
Z profesorem Łaskim napisaliśmy tekst o tym, że wspólna polityka pieniężna przy narodowych politykach płac to są siły odśrodkowe, które rozrywają strefę euro. Ostrość tego problemu przytłumiły nieco różne zagadnienia, takie jak kryzysy, pandemia COVID-19 czy wojna w Ukrainie. Ale jak one miną, to problem wróci. Istnieje możliwość, że strefa euro się rozleci dlatego, że jakiś kraj nie wytrzyma – np. Grecja, a później Portugalia, a może też Włochy. Ale istnieje też szansa, że nastąpi jakaś kopernikańska zmiana w myśleniu w strefie euro. W tej chwili karane są kraje, które mają deficyt w handlu i w płatnościach. Czas to zmienić, tak aby karane przez Unię były kraje, które mają nadmierne nadwyżki, dlatego że nadwyżki oznaczają wysysanie siły z partnerów.
Czyli środki musiałyby być dystrybuowane bardziej solidarnie, a Niemcy mniej konkurencyjni?
Tak jest. Widzimy, że są zanadto konkurencyjni. Musi być zmniejszona przewaga Niemiec. Powinny więcej dawać swoim pracownikom, więcej konsumować, więcej inwestować wewnętrznie, a nie gromadzić pieniądze, bo to destabilizuje partnerów.
Ale patrząc na politykę Niemiec – jeżeli utrzymają tę tendencję, to w dłuższej perspektywie podkopią pewnie spokój społeczny w swoim państwie.
Niemcy są zdyscyplinowani, a wszystko dla frontu eksportowego. Pracownicy, związki zawodowe w Niemczech, które są potulne, współpracują z biznesem. Ale Niemcy zostaną uderzone przez partnerów, którzy w pewnym momencie powiedzą: „Sorry, nie możemy więcej kupować, bo już doszliśmy do ściany”.
Czy są świadomi tego problemu? Czy biorą pod uwagę, że muszą tę politykę zmienić?
I biznes, i rządzący być może mają taką świadomość. Zwraca na to uwagę opozycja w Niemczech, która wie, że to jest nie fair wobec partnerów i przede wszystkim wobec własnych pracowników. Wielu polityków ostrzega, że Niemcy szykują się do wojny ekonomicznej z całym światem, a ta polityka może sprowadzić na Europę katastrofę gospodarczą. Dla Niemców jednak jest to po prostu sposób na eksportowanie własnego bezrobocia i deficytu. Zamiast mieć w kraju, to lepiej wypchnąć nadwyżkę produkcji za granicę i niech inni się martwią.