Czas powiedzieć to wprost. Przed nami drastyczne podwyżki cen prądu
Szkoda, że nad Wisłą wybory nie odbywają się co roku. Wtedy obyłoby się bez takich sztuczek, z jakimi mamy do czynienia dzisiaj. Ceny energii zamrożono do końca roku, bo wiadomo na jesieni są wybory do Sejmu. A co potem? Potem politycy skończą z zaklinaniem rzeczywistości i będą musieli zmierzyć się z brutalną rzeczywistością...
Skarbnicy gminni i dyrektorzy szpitali też mogą odetchnąć z ulgą. Przynajmniej na chwilę. Sejm bez poprawek przyjął nowelę ustawy zamrażającej ceny prądu. Zgodnie z tą regulacją odbiorcy z “grupy taryfowej G” będą mieć do końca 2019 r. ceny za energię z czerwca 2018 r. Dotyczy to mikro- i małych firm, szpitali, jednostek sektora finansów publicznych, w tym samorządów oraz państwowych jednostek organizacyjnych nieposiadających osobowości prawnej (np. Lasów Państwowych).
Zobacz także
Wszyscy, oprócz gospodarstw domowych, będą musieli składać oświadczenie, w którym potwierdzą spełnienie wymogów przepisów. Według ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego tym samym zamrożenie dotyczyć będzie 15,1 mln gospodarstw domowych, a od 1 lipca - zgodnie z przyjętą nowelizacją - ok. 1000 szpitali, 61,4 tys. instytucji sektora finansów publicznych - w tym samorządów, 1,937 mln mikrofirm i 57 tys. małych firm.
To daje 8 mld zł i trochę czasu na myślenie.
Taki legislacyjny ruch ma pozwolić wszystkim odbiorcom energii na oszczędności rzędu 8 mld zł. Tym samym sytuacja dotycząca ceny prądu wydaje się wreszcie klarowna. Przynajmniej do końca tego roku. Bo zamrożenie obowiązuje tylko na ten okres. Stawką wszak są jesienne wybory parlamentarne. Premier Mateusz Morawiecki, jak już nowelizacja zakończy swoją legislacyjną drogę (Senat, prezydent), będzie znowu mógł z dumą powiedzieć, że stało się, jak obiecywali i nikt z powodu wyższych rachunków za energię głębiej do kieszeni sięgać nie musi. Przynajmniej teraz. A potem?
Mamy sporo czasu, by pomyśleć, jak poradzić sobie z problemem cen energii w 2020 r. - zakłada optymistycznie minister Tchórzewski.
Średnie i duże firmy patrzą na innych z zazdrością.
W tej energetycznej rozgrywce na pierwszy rzut oka wszyscy powinni być w miarę zadowoleni. Ale nie możemy zapominać o sektorze średnich i dużych przedsiębiorstw, którym - zgodnie z przyjętymi przepisami - spółki obrotu nie będą miały obowiązku oferowania cen na poziomie z czerwca 2018 r. Innymi słowy: ich zamrożenie nie dotyczy. Oni wyższe ceny prądu odczuć mogą już za chwilę: w lipcu.
Średnie i duże firmy po prostu muszą zapłacić za kompromis z Komisją Europejską, która na początku zamrażanie cen dla przedsiębiorstw uznawała za pomoc publiczną i z dezaprobatą kiwała palcem. Ale Bruksela od początku wskazywała możliwą dla Polski furtkę: tzw. usługę celu publicznego. W takim przypadku jak najbardziej możliwe są rządowe dopłaty dla biznesu, o ile oferowana usługa uznana jest za ważna społecznie. I taki też zapis znalazł się w przyjętej przez Sejm nowelizacji.
Czytaj też: Jak załatwić sobie tańszy prąd?
Pozostaje im tylko pomoc de minimis.
To niezbyt zadawalające informacje dla blisko 18,5 tys. średnich i dużych firm działających w naszym kraju. Takie a nie inne ceny prądu mogą wpłynąć na ich kondycję finansową, a też na cenę proponowanych przez nich towarów i usług. Ale dla nich też jest nadzieję. Otóż w ramach pomocy de minimis będą mogli starać się o rekompensatę w wysokości 200 tys. euro w ciągu trzech lat.
Na finansową pomocą będą mogły też liczyć firmy energetyczne, za to, że sprzedają prąd poniżej kosztów. Jak będzie zorganizowana ich wypłata - to mają określić oddzielne ustalenia resortu energii. Serwis WysokieNapiecie.pl twierdzi, że będzie to specjalny wzór, wcześniej już oprotestowany przez branże. Dlatego też ustawodawca daje możliwość niezadowolonym z wysokości rekompensat zgłosić się o dodatkową pomoc do Urzędu Regulacji Energetyki.
Gasimy zapałkę, a za oknem płonie całe pole.
Nie dziwi, że w tym roku ceny prądu znalazły się na celowniku polityków. Nie po to rozciągany jest parasol socjalny, żeby w roku wyborczy cały trud zjadły jakieś podwyżki. I wychodzi na to, że ten prosty plan się powiedzie. Może jakieś firmy będą utyskiwać na jednak wyższe rachunki. Inny prezes powie w jakimś wywiadzie, że się czuje oszukany. I to tyle. Ale suweren będzie miał wrażenie, że władza znowu się nim zaopiekowała i własną piersią uchroniła przed europejską drożyzną.
Tylko tak jak raz dana władza politykowi nie zostaje z nim na zawsze, tak samopoczucie suwerena pozostawione samopas może się mocno zmienić. Tymczasem zamrożenie cen prądu ma działać tylko w tym roku. A co potem? Można jeszcze ewentualnie dywagować o wyborach prezydenckich w 2020 r., ale w następnych latach nie będzie nawet pół argumentu.
Prąd zaś dla gospodarek takich jak Polska, w przeważającym stopniu (ok. 77 proc.) uzależnionych od węgla, będzie coraz droższy. I można zakłamywać rzeczywistość do woli, ale to się nie zmieni. Unia Europejska nie zamierza rezygnować z neutralności klimatycznej. Wzrost cen emisji dwutlenku węgla, co jest jedną z bezpośrednich przyczyn tych podwyżek, to jeden z instrumentów Brukseli. Ale z pewnością nie jedyny.