Czytając najnowszy materiał „Wall Street Journal” o śledztwie w sprawie wysadzenia gazociągów Nord Stream, trudno oprzeć się wrażeniu, że to nie raport o przestępstwie, ale o polityce. A konkretniej – o punkcie, w którym zachodnia solidarność wobec Ukrainy zaczyna się rozchodzić w szwach.

Od trzech lat niemieccy śledczy z Federalnej Policji w Poczdamie rekonstruują wydarzenia z września 2022 roku, kiedy w Bałtyku eksplodowały rurociągi Nord Stream 1 i 2. Zespół funkcjonariuszy, pracujący – jak opisuje „WSJ” – „dzień po dniu przy białej tablicy”, zbudował spójny obraz: operację miała przeprowadzić elitarna jednostka ukraińska pod dowództwem generała Załużnego, ówczesnego szefa sił zbrojnych Ukrainy.
Dowody, które zebrał Berlin, są z pozoru poszlakowe. Zdjęcie z niemieckiego fotoradaru, analiza rezerwacji hotelowych, dane z systemów opłat drogowych, ślady po wypożyczonych łodziach. Policjanci trafiają z nazwiska na nazwisko, aż do 46-letniego Serhija K. – weterana SBU i oficera, który miał dowodzić grupą dywersyjną.
Nie wiem, czy ta układanka jest kompletna. Wiem, że jest wystarczająco logiczna, by wymusić reakcję polityczną.
Gdzie kończy się prawo, a zaczyna polityka
Dokładnie taką, jaką zwerbalizował Donald Tusk, gdy polski sąd odmówił ekstradycji jednego z podejrzanych rzekomo odpowiedzialnego za wysadzenie rurociągów Nord Stream.
Problem nie w tym, że rurociąg wysadzono. Problem w tym, że go zbudowano.
Włosi jednak wciąż się wahają, czy przekazać Niemcom Serhija K., który w areszcie prowadzi głodówkę i czeka na decyzję sądu w grudniu.
Czytaj więcej w Bizblogu o Nord Stream
Dla Berlina to moment, w którym śledztwo zaczyna być ciężarem. Każde kolejne ustalenie, każdy nowy dowód, to jednocześnie polityczne pytanie: jak ścigać tych, którzy – być może – działali w interesie całego Zachodu?
Z formalnego punktu widzenia Niemcy postępują zgodnie z procedurą. Ale tak naprawdę wbijają na ślepo na pole minowe.
Niemcy chcą finału. Ale po co?
Nie daje mi spokoju pytanie: co tak naprawdę Niemcy chcą osiągnąć? Prowadzą śledztwo z ostentacją graniczącą z arogancją, angażując „sojuszników” nie tylko w sferze prawnej, ale też politycznej i emocjonalnej. Chcą udowodnić Europie niemieckie państwo prawa działa, nawet gdy rzeczywistość jest niejednoznaczna? Czy może to potrzeba oczyszczenia sumienia po latach trzymania się rurociągu, który łączył ich gospodarkę z putinowskim gazem?
Patrząc z perspektywy Polski, trudno nie czuć złości. Przez lata ostrzegaliśmy, że Nord Stream to nie „projekt biznesowy”, tylko projekt polityczny. A jednak Angela Merkel – nawet, gdy rosyjskie rakiety spadały już na ukraińskie miasta – powtarzała, że nie żałuje tej decyzji.
Bardzo chciałbym, żeby niemieckie śledztwo w sprawie Nord Streamu stało się rozprawą z przekonaniem, że można budować potęgę gospodarczą, robiąc interesy z Putinem, i wciąż stać po właściwej stronie historii.







































