Turyści z zagranicy odwołują rezerwacje w Polsce. Panikują, że wojna, imigranci i bomba atomowa
Turyści z Europy Zachodniej i USA od początku wojny szukają informacji na temat tego, czy w Polsce jest bezpiecznie. Hotelarze i touroperatorzy przyznają, że mimo uspokajających odpowiedzi, strach zwycięża. Branży grozi poważny kryzys i to w momencie, w którym dopiero zaczynała wygrzebywać się z covidowych długów.
Czy Rosja mogłaby zamachnąć się na państwo NATO? Takie pytanie zadaje sobie dzisiaj wiele osób podróżujących do krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Bo wojna niby toczy się w centralno-wschodniej części Ukrainy, ale pociski potrafią spaść kilkanaście kilometrów od unijnej granicy. Bo Polska ze swoim antyrosyjskim nastawieniem i chęcią pomocy uchodźcom stoi dzisiaj Putinowi ością w gardle.
To jak: wejdzie, czy nie wejdzie? Gdy zaczynałem wpisywać w wyszukiwarkę Google'a hasło: „czy bezpiecznie jest?”, podpowiedź: „podróżować do Polski” wyskoczyła jako druga na liście. Tuż po odwiecznym pytaniu o kasowanie plików tymczasowych.
Pierwsze wątpliwości pojawiły się tuż po inwazji Rosji na Ukrainę. James Ferrara, prezes internetowego biura podróży InteleTravel zauważył w rozmowie z „Forbesem”, że wojna skłania Amerykanów do ponownego przemyślenia podróży w okolice bliskiego sąsiedztwa Ukrainy - do Polski, ale także Czech, a nawet do Chorwacji.
Te miejsca docelowe w dużej mierze zniknęły z danych rezerwacji, a nawet z naszych danych wyszukiwania
– przyznał Ferrara
Amerykańska perspektywa jest jednak specyficzna. Patrząc zza oceanu nawet Berlin, Paryż i Amsterdam wydają się położone tuż obok strefy wojny, nie mówiąc już o Warszawie, w której pewnie zdaniem mieszkańców USA słychać z oddali bombardowanie. To sprawia, że lęk wygrywa z geografią.
W badaniu MMGY Travel Intelligence ponad 60 proc. ankietowanych z USA stwierdziło, że wojna w Ukrainie jest czynnikiem wpływającym na podjęcie decyzji o podróży do Europy. Tak, to nie pomyłka. Europy. Całego kontynentu.
Zdaniem prezesa InteleTravel turyści boją się przede wszystkim wizji wojny nuklearnej. Na nogi stawia ich każdy news dotyczący walk w okolicach elektrowni atomowej, każde doniesienie o podniesieniu poziomu promieniowania. Nie mówiąc już o groźbie bezpośredniego użycia broni jądrowej, którą Putin straszył NATO tuż po najechaniu na Ukrainę.
Zagraniczne serwisy, które publikują teksty wyjaśniające czytelnikom, że wyjazd nad Wisłę jest bezpieczny też nie zawsze pomagają. Spójrzmy na przykład na komentarz poważanego skądinąd brytyjskiego tygodnika „The Times”. Gazeta pisze, że może brytyjskie MSZ nie odradza wyjazdów do Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii, ale... unikanie ich to i tak całkiem mądre rozwiązanie
Hotelarze z Krakowa i Zakopanego tracą klientów
W stolicy Tatr górale szykowali się na udany marzec. Mocno się przeliczyli. Na łamach „Gazety Krakowskiej” narzekali, że turyści spoza kraju odwołują rezerwację. Padają pytanie, czy w Polsce na ulicach stoi wojsko i czy bankomaty naprawdę zostały wydrenowane co do złotówki.
Ci krajowi nie chcą natomiast przyjeżdżać, bo uznali, że to nie są zbyt dobre czasy na szastanie pieniędzmi. Agata Wojtowicz z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej dodaje, że rezerwacji nie ma również na najbliższe miesiące. Wygląda na to, że Polacy szykują się do spędzenia Wielkanocy i majówki w swoich domach.
Nie lepiej jest w Krakowie.
U mnie w biurze odwołano 100 proc. przyjazdów. Pobyty nawet nie są przekładane na późniejszy termin
– mówi „Gazecie Wyborczej" Ernest Mirosław, właściciel biura turystycznego
Przerażeni są także miejscowi hotelarze. Podkreślają, że uchodźcy z Ukrainy pojawiają się u nich często tylko na chwilę, choć często zapowiadają dłuższe, nawet 2-tygodniowe pobyty.
Branża turystyczna poważnie boi się o swoją przyszłość. Zamiast pocovidowej euforii i pełnych obiektów noclegowych mamy rosnący lęk o przyszłość. Część przedsiębiorców osłabionych przez walkę o utrzymaniu się na powierzchni w trakcie pandemii może tego nie wytrzymać.
W najczarniejszym scenariuszu czeka nas fala bankructw, może nawet gorsza niż ta z czasów, gdy hotele musiały być pozamykane przez Covid-19. Wtedy państwo wyciągało przecież pomocną dłoń.
Teraz raczej już tego nie zrobi. Bo i niby na jakiej podstawie? Lęku Francuza, że Kraków stanie się drugim Irpieniem? Nocnych koszmarów Londyńczyka, któremu śni się atak atomowy na Kraków w trakcie jego wieczoru kawalerskiego? Oj nie. Tym razem hotelarze i touroperatorzy są skazani wyłącznie na własną zaradność i pomysłowość.