Żadnego kontaktu z waszej strony, Ryanair. Zostaliśmy przez was opuszczeni w zagranicznym kraju, a teraz ja i moja ciężarna żona nie mamy jak wrócić do domu – pisze zdenerwowany klient irlandzkiego przewoźnika. O’Leary poradził sobie z gaszeniem strajku niemal w 100 proc. Ale w jednym kraju sytuacja całkowicie wymknęła mu się spod kontroli.
O tym, jak jeden niepozorny przyczółek potrafi napsuć krwi, przekonali się już Rzymianie z Asteriksa i Obeliksa. Teraz podobne utrapienie prezes Ryanaira Michael O’Leary ma z Hiszpanią. Irlandczyk poradził sobie wprawdzie z groźbą ogólnoeuropejskiego buntu, ale pracownicy z Półwyspu Iberyjskiego dają do wiwatu za trzech.
Przyczyna strajku
O co chodzi? Przez opóźnienia w dostawie Boeinga 737 MAX Ryanair zamknął część baz – na Teneryfie, Gran Canarii, Lanzarote i Gironie. W efekcie pracę straci ok. 500 pilotów i członków załogi kabinowej. Przewoźnik zakończy proces 8 stycznia i nie informuje o planach przywrócenia hubów.
Zdaniem związkowców to próba nacisku ze strony przewoźnika, który chce wywalczyć od rządu dodatkowe dotacje. A nie jest żadną tajemnicą, że gros zysków irlandzkiej linii lotniczej pochodzi ze zwolnień podatkowych i od zdesperowanych samorządów, które starają się przyciągnąć popularne linie lotnicze na swoje lotniska.
Sam strajk został mocno rozciągnięty w czasie i obejmuje aż dziesięć wrześniowych dni. W poniedziałek 2 września Ryanair odwołał osiem lotów na trasach Barcelona-Sewilla, Barcelona-Mediolan Bergamo, Barcelona-Rzym Fiumicino i Madryt-Santiago de Compostela. Dzień wcześniej przewoźnik był zmuszony od odwołania sześć połączeń.
Kolejne dni strajku to 6, 8, 13, 15, 20, 22, 27 i 29 września.
Reakcje pasażerów
Pierwsi poszkodowani pasażerowie nie wykazali zrozumienia dla postulatów załogi.
Ryanair nie zamierza pójść na rękę zwalnianym pracownikom. Obietnic relokacji wciąż nie ma, firma deklaruje, że zwolnień i tak dokona. Bo utrzymywanie tak dużej załogi mu się nie opłaca.
Tymczasem w Wielkiej Brytanii, gdzie udało się przekonać niestrajkujących pilotów do uzupełnienia braków kadrowych, wszystko w jak najlepszym porządku…
Na swoich profilach w mediach społecznościowych Ryanair chwali się punktualnością i zachęca do podróży w nowe miejsca. I tę taktykę, polegająca na przemilczeniu afery, łatwo zrozumieć. Skala protestu w Hiszpanii jest zbyt mała, by zniechęcić pasażerów do korzystania z usług przewoźnika. Oczywiście, do czasu. W końcu sytuacja wymknie się O'Leary'emu spod kontroli na dobre i zastrajkują piloci na całym kontynencie. Strach pomyśleć, co wtedy będzie się działo.