Nie ma chyba w Polsce drugiego projektu ustawy, który zmieniałby się tak często. Prawo, które ma uregulować działanie w naszym kraju aplikacji przewozowych miało uczynić je nieopłacalnymi. Mówiło się nawet o delegalizacji Ubera. Najnowsza propozycja jest jednak dla takich firm bardzo pomyślna.
Jeszcze niedawno wydawało się, że Uber i Bolt mogą zacząć zbierać manatki. Gazeta Wyborcza ujawniła propozycję projektu, który zakładał m.in., że firmy pośredniczące będą karane za brak licencji u kierowców, których łączą z pasażerami. Zawierał również zastrzeżenie, że aplikacja nie może służyć do rozliczania podatków. A to oznaczałoby konieczność kupna tradycyjnych taryfikatorów, ergo – znaczne podniesienie finansowego progu wejścia do zawodu.
Jak większość poprzednich pomysłów i ten szybko zniknie z naszej pamięci.
Wcześniej mieliśmy już przecież projekt, który zakładał, że do UKE będzie można zgłaszać aplikacje mobilne nielicencjonowanych pośredników w usługach przewozu. A następnie wpisywać je do rejestru i kazać blokować operatorom.
Nowy projekt ustawy o transporcie drogowym, który znalazł się we wtorkowym porządku obrad Rady Ministrów jest jednak zadziwiająco liberalny. Spójrzmy już choćby na samo uzasadnienie.
Projekt wychodzi naprzeciw oczekiwaniom wynikającym z potrzeby liberalizacji niektórych warunków związanych z uzyskaniem licencji upoważniającej do wykonywania krajowego transportu drogowego w zakresie przewozu osób taksówką, samochodem osobowym oraz pojazdem samochodowym przeznaczonym konstrukcyjnie do przewozu powyżej 7 i nie więcej niż 9 osób łącznie z kierowcą. Takie rozwiązanie ma na celu ułatwienie przedsiębiorcom rozpoczęcia działalności gospodarczej związanej w wykonywaniem zarobkowego przewozu osób ww. pojazdami.
Co się zmieniło? Resort infrastruktury przemyślał przede wszystkim kwestię kas fiskalnych. Przeciwko obowiązkowi jej posiadania protestowały solidarnie zarówno Uber i Bolt jak i MyTaxi do spółki z iTaxi. Wszyscy podkreślali, że w dobie aplikacji takie regulacje cofają nas do epoki średniowiecza.
O szczegółach nowego projektu wypowiedział się na antenie Radia Plus szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin.
Stwierdziliśmy, że tam, gdzie jest aplikacja, która rejestruje wszystkie przewozy i płatności za te przewozy, a to są aplikacje, które są nie tylko domeną firm przewozowych, ale również korporacji taksówkarskich, to wystarczy tutaj dostęp fiskusa do tej aplikacji i transmisja danych – podkreślił.
Szef KRSM dodał, że wśród warunków otrzymania licencji na przewóz osób znajdzie się niekaralność i wymóg posiadania prawa jazdy. Przyznacie, że to niezbyt wygórowane żądania. Firmy i tak mają dostać zresztą trochę czasu na przystosowanie się do nowego prawa.
Przepisy mają wejść w życie dopiero od 1 stycznia 2020 r.
Na razie jest zbyt wcześnie, aby mówić o uregulowaniu wolnoamerykanki, jaka zaczęła panować na polskich drogach po pojawieniu się na nim Ubera. Projekt nawet po zaakceptowaniu przez Radę Ministrów może się w toku prac zmieniać jeszcze wielokrotnie. Wydaje się, że liberalny kierunek zmian, jakie proponuje ministerstwo przysłuży się nam wszystkim. Pasażerowie będą pewni, że kierowca, który ich wozi musiał spełnić jakieś określone minimum, a kierowcy nie zostaną przy tym obarczeni wieloma regulacjami, zniechęcającymi ich do wsiadania za kółko.
I może doczekamy się nawet czasów, w których wykorzystywanie przez partnerów flotowych „pracowników fundacji” do przewożenia pasażerów zacznie nas dziwić, a nie wywoływać wzruszenie ramion.