Emerytura zależna od liczby dzieci? To może naprawdę w końcu zwiększy dzietność w Polsce. Zaraz. Ale kto potem będzie wychowywał te niesubordynowane rzesze małych bałaganiarzy niesprzątających po sobie zabawek? Czy polscy rodzice poradzą sobie z tym zadaniem? W końcu jedynaka jakoś łatwiej okiełznać niż całą bandę, która dodaje sobie wzajemnie odwagi do psot.
To fragment poradnika dla rodziców pt.: „Pasterz serca dziecka” wydanego przez Słowo Prawdy, wydawnictwo związane z Kościołem Chrześcijan Baptystów w RP. Autor książki precyzyjnie prowadzi rodziców przez proces wymierzania kar.
Jeśli pomysł pełnomocnika rządu ds. demografii, wcale nie nowy, okaże się w przyszłości konieczny i zarazem skuteczny, rodziny wielodzietne będą potrzebować pomocy w wychowaniu bandy łobuzów. Baptyści najwyraźniej próbują zaradzić temu już dziś.
Rozmnażaj się, a nie będziesz głodował
PiS bowiem zaczyna przebąkiwać o nowym pomyśle, który miałby rozwiązać w Polsce jednocześnie problem głodowych emerytur, które czekają nas w przyszłości oraz niskiego przyrostu naturalnego.
- Być może system emerytalny powinien być powiązany z liczbą posiadanych dzieci, tak by system wspierał dzietność
– powiedziała niedawno w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” Barbara Socha, pełnomocnik rządu ds. demografii.
Bo dziś sytuacja wygląda tak: do końca tego stulecia populacja Polski skurczy się do 21 mln - tak prognozuje ONZ na bazie współczynnika dzietności z 2015 r. wynoszącego 1,37. I to mimo, że ONZ zakłada jednak, że współczynnik ten w końcu skoczy do poziomu 1,55. To wariant optymistyczny. Pesymistyczny jest taki: dzietność wzrasta zaledwie do 1,4, a Polaków w 2100 r. jest tylko 17 mln.
Dziś jesteśmy na ścieżce gdzieś po środku, bo dzietność wzrosła do 1,45, ale przyrost naturalny nadal jest na minusie jakieś 200-300 tys. ludzi rocznie.
Efekt będzie taki, że w 2050 r. Polska będzie miała jedno z najstarszych społeczeństw w Europie. A to znaczy, że niewielka liczba osób pracujących będzie musiała utrzymywać wielką rzeszę emerytów.
A gdyby tak wysokość wypłacanej emerytury zależała od tego, jak dużo składek odprowadzą nasze dzieci? Nie „nasze” w rozumieniu: „wszystkie dzieci nasze są”, ale moje dzieci będą się składały na moją emeryturę, Twoje na twoją. Ja nie mam dzieci, będę na starość biedna, Ty masz troje, będziesz bogaty.
„To nie jest fikcja. Być może sytuacja do tego nas zmusi”
– mówiła na łamach „DGP” pełnomocnik rządu ds. demografii.
To trochę przypomina rozrodczy szantaż, ale mogłoby być naprawdę skuteczne. Choć ekonomistom trudno sobie taki system emerytalny wyobrazić. No bo co, jak już rodzice umrą? Dzieci przestają płacić składki? To może w pierwszej fazie swojej kariery zawodowej powinny płacić więcej, skoro później nie będą płacić już nic? Dużo więcej.
Wysokości składki można by nawet jakoś wyliczyć na bazie wskaźnika średniego dalszego trwania życia podobnie jak robi się to dziś. Ale procentowo wypadałoby to słabo - pracownicy z małym doświadczeniem, na starcie kariery zarabiają niewiele, a to właśnie wtedy musieliby oddawać na rodziców najwięcej w wartościach bezwzględnych.
A co, jeśli ktoś wcale nie ma dzieci? Nie dostanie emerytury wcale? Ani grosza? Właściwie można to sobie wyobrazić. System emerytalny oparty na solidarności społecznej to tylko wybór nie obowiązek. Wtedy właściwie można by jeszcze sporo zaoszczędzić na kosztach administracyjnych, bo po co komu wtedy ZUS? Pośrednika w zasadzie można zlikwidować, albo pozostawić w szczątkowej formie, by zajął się jedynie pilnowaniem, czy dzieci rzeczywiście przekazują pieniądze rodzicom.
Wizja jak z Lema? Pamiętajmy, że Lem przewidział powstanie e-booków, smartfonów podłączonych do internetu, druku 3D czy wirtualnej rzeczywistości.
Posłowie
Po pierwsze, przyzwyczajamy się do coraz śmielszych pomysłów reformowania systemu emerytalnego, skoro większość z nas dostaje drgawek na samą myśl o podniesieniu wieku emerytalnego. Zresztą, gdyby PiS w 2016 r nie zdecydował o obniżeniu tego wieku (wcześniej podniesionego przez Platformę Obywatelską), pewnie i tak musielibyśmy się mierzyć z takimi pomysłami. Demografia jest bezlitosna, nie tylko dla Polaków.
Po drugie, sprzedaż książki „Pasterz serca dziecka” została na razie zawieszona, więc nie szukajcie jej w księgarniach.