Dentyści wracają do szkół, miasta liczą kasę. Zejście poniżej stawek rynkowych mało realne
Powrót gabinetów dentystycznych do szkół wydawał się formalnością. Jest ustawa z podpisem prezydenta więc nic tylko wypatrywać rychłych zmian. Jednak dentyści w szkołach, to też dodatkowe obciążenie finansowe samorządów, które robią, co robią, żeby z jednej strony przestrzegać prawa, a z drugiej mieć na to kasę.
Jednym z pierwszych miast w Polsce, które zdecydowało się na uruchomienie w wybranych szkołach gabinetów stomatologicznych, był Wałbrzych. Tutaj dentyści w szkołach pojawili się już w 2016 r. Wszystko w ramach "Wałbrzyskiego programu profilaktycznej opieki stomatologicznej, zapobiegającego rozwojowi próchnicy zębów i chorób przyzębia u dzieci z wałbrzyskich szkół podstawowych i gimnazjalnych na lata 2018 – 2022”, przyjętego uchwałą tamtejszej Rady Miasta.
Bizblog.pl poleca:
Z usług stomatologa korzystać w Wałbrzychu mogą uczniowie w sześciu szkołach. Drzwi są jednak szeroko otwarte też dla tych, którzy na swoich szkolnych korytarzach dentysty nie spotkają. Wszystkie zadania w tej mierze i tak wypełnia jeden podmiot — Centrum Stomatologii Szkolnej w Wałbrzychu, wpisany przez wojewodę dolnośląskiego do rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą.
Niestety, wałbrzyscy urzędnicy na moje dociekania o koszty całej operacji oraz o być może przyszłe plany otwierania w murach szkolnych kolejnych gabinetów stomatologicznych nie odpowiadają ani słowem. Bardzo możliwe, że w Wałbrzychu mają ten sam problem, co w innych miastach. Bo, mimo że za usługi lekarzy od zębów płacić ma NFZ, to wiąże się to też z innymi obciążeniami samorządów. Zresztą szef resortu zdrowia nie ukrywa, po czyjej stronie jest teraz piłka.
Dentyści w szkołach generują też inne koszty
Związek Nauczycielstwa Polskiego oraz Związek Miast Polskich na sprawę patrzą bardzo podobnie. Wg ekspertów ZMP utworzenie jednego gabinetu stomatologicznego to koszt ok. 100 tys. zł. I fanie, że potem NFZ za pracę dentysty zapłaci. Ale wcześniej trzeba mu przygotować stosowne warunki do leczenia. A tego za darmo nie da się zrobić.
Ustawa narzuca dodatkowe obowiązki na samorządy, ale nie podaje źródeł ich finansowania, dlatego te przepisy zostaną martwe. Owszem samorządy, zgodnie z wytycznymi, podpiszą umowy z gabinetami o współpracy, ale wątpię, by wszędzie regularnie uczniowie chodzili na badania profilaktyczne i leczenie zębów. Jak ktoś w samorządzie ma przekonanie, że trzeba robić takie działania, wtedy będą je prowadzić, ale nie będą to niestety działanie systemowe — kreśli czarne wizje Marek Wójcik, pełnomocnik zarządu ZMP ds. legislacyjnych.
O brakujących pieniądzach po stronie samorządów wspominają też reprezentanci ZNP.
Samorządy negocjują stawki. Idzie jak po grudzie
Dzwonimy do paru miast: m.in. do Olsztyna, Częstochowy i Katowic. Wszędzie ta sama odpowiedź: obecnie jesteśmy w trakcie pytanie stomatologów o chęć współpracy i negocjujemy stawki. Wiadomo, że gminy chciałyby dentystom w szkole płacić, jak najmniej. Z kolei dla stomatologów to super okazja, żeby przynajmniej tutaj nie zwracać uwagi na stawki narzucane przez NFZ. Przecież skoro to państwowa inicjatywa, to państwo ma pieniądze i im zapłaci.
Niestety, przykładów na to, że to wszystko nie jest jednak takie proste, nie brakuje. To, że w tle są pieniądze, dobrze pokazuje sytuacja w Częstochowie. Tam na 40 gabinetów stomatologicznych, które mają podpisane kontrakty z NFZ (co jest wymogiem ustawowym) chęć współpracy ze szkołami wyraziło zaledwie 8.
Nie ma co też od razu o wszystko winić stomatologów. To nie jest wyłącznie kwestia pieniędzy. Inna sprawa, że nie każdy dentysta jest przeszkolony do leczenia dzieci. Brakuje również pielęgniarek i pomocy dentystycznej. Zdarza się też tak, że dentyści nie mają po prostu wolnych terminów i nijak nie mogą wpisać w siatkę przyjęć uczniów jednej szkoły, o większej liczbie nie wspominając.
Plastrem na ranę miały być dentobusy
Ze strony rządu słyszymy, że wszystko jest w najlepszym porządku. Stworzono podstawę prawną i teraz trzeba jedynie liczyć na sprawność samorządowców. A jak gdzieniegdzie pojawią się jakieś kłopoty, to przyjedzie dentobus i po problemie.
To są mobilne gabinety stomatologiczne, które odpowiadają wymogom gabinetu stacjonarnego. Wyposażenie tego gabinetu, jak również zakres usług w nim wykonywanych, jest taki sam jak w gabinecie stacjonarnym — zachwala gabinety stomatologiczne na kółkach wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko.
Dentobusy pojawiły się na polskich drogach w IV kwartale 2017 r. Od tego czasu z ich usług miało skorzystać ponad 52 tys. uczniów. I faktycznie rząd w tym celu kupił, płacąc prawie 1,5 mln zł za każdy, 16 dentobusów — po jednym na województwo. Ale okazuje się, że tutaj też nisko w pas kłaniają się kwestie finansowe. Bo w tym przypadku także potrzebni są ludzie, którzy za takie pieniądze w takim gabinecie na kółkach będą pracować.
Jak donosiła jeszcze pod koniec lipca "Rzeczpospolita" szybko okazuje się, że dentobusy, przynajmniej na razie, jednak wszędzie nie dojadą. Największe kłopoty z ich zorganizowaniem występowały w województwie małopolskim, opolskim i pomorskim.
A NFZ od lat na leczenie zębów daje coraz mniej
Nie ma też co liczyć na większe zaangażowanie finansowe po stronie NFZ. Wg Andrzeja Cisło, wiceprezesa i przewodniczącego Komisji Stomatologicznej Naczelnej Rady Lekarskiej, NFZ łoży z roku na rok coraz mniej na stomatologię już od dekady.
W tym roku lecznicza centrala na tego typu leczenie przeznaczyła raptem 2 proc. swojego budżetu. To zaś przekłada się na tylko 14 proc. wydatków Polaków na opiekę stomatologiczną. Biorąc zaś pod uwagę, że rynek dentystyczny u nas wyceniany jest na ok. 12 mld zł — to reszta, jaką wydajemy z własnej kieszeni, jest naprawdę spora.