REKLAMA

Możemy powoli żegnać się z trójką z przodu przy cenie benzyny. Idzie koniec taniego tankowania

Jak Polska długa i szeroka za litr benzyny trzeba teraz zapłacić poniżej 4 zł. Dalszych spadków nie ma co wypatrywać. Lepiej przygotować się na cenowy marsz, ale raczej w drogą stronę. Tak tanio, jak teraz już raczej nie będzie.

Ceny paliw. Możemy powoli żegnać się z trójką z przodu na stacjach. Idzie koniec taniego tankowania
REKLAMA

Fot. Bernd Schray/Pixabay

REKLAMA

W Krakowie, przy Nowohuckiej za litr benzyny zapłacimy teraz w okolicach 3,73 zł. W Warszawie, na Modlińskiej, przy Auchan - nawet 3,56 zł. W Rzeszowie, przy drodze 94 - 3,66 zł, a w Częstochowie, przy Wojska Polskiego - nawet 3,40 zł.

Tak jest w całej Polsce: na próżno szukać czwórki z przodu, chociaż znalezienie stacji benzynowych z takimi cenami wcale nie jest niemożliwe. Tyle że wyjątkowo trudne. Tych, którzy wierzą, że przez pandemię koronawirusa ceny paliw obniżyły się na dłużej - czeka niemiłe przebudzenie.

Cena ropy urośnie tak jak sam popyt

Teraz kiedy na całym świecie obserwujemy malejącą falę obostrzeń wprowadzonych przez zagrożenie epidemiczne, trzeba przygotować się na wzrost cen i tym samym na to, że niebawem na polskich stacjach za litr benzyny trzeba jednak będzie zapłacić więcej niż 4 zł. Już teraz, przez podwyżkę cen hurtowych, jesteśmy świadkami pierwszej od prawie czterech miesięcy podwyżki cen paliw na stacjach. 

Z uwagi na dość trwałą zmianę sytuacji na rynku hurtowym, w następnym tygodniu prawdopodobny wydaje się wzrost cen paliw na stacjach rzędu 4 – 8 groszy na litrze

- przekonują analitycy z BM Reflex.

Zdaniem Międzynarodowej Agencji Energetycznej (MAE) druga połowa roku powinna przynieść spore spadki zapasów ropy, które w czasie obostrzeń wprowadzonych przez pandemię koronawirusa urosły w pierwszych miesiącach 2020 r. do 9,7 mln baryłek dziennie.

Po restarcie powinny spaść do poziomów 5,5 mln baryłek dziennie. Popyt zaś na ropę wyliczany jest w II kwartale bieżącego roku na 16,77 mln baryłek dziennie, a w okresie od lipca do września powinien wzrosnąć do 27,9 mln baryłek dziennie. 

Ropa droższa o 60 dolarów na baryłce w ciagu miesiąca

W tym roku cena ropy przeżywała największy rollercoaster w swojej historii. Jeszcze w październiku 2018 r. cena baryłki ropy Brent urosła do przeszło 86 dol. Potem, po analizach ekspertów o zbliżającym się światowym spowolnieniu gospodarczym cena nieco spadła, ale OPEC+ uspokajał, że wartość dla jednej baryłki w granicach 60-70 dol. jest jak najbardziej do zaakceptowania. Dlatego cena z początku roku w wysokości 66 dol. nikogo nie niepokoiła.

Tylko że po kolejnych tygodniach nastały czasy pandemii i reguły gry zupełnie się zmieniły. Jeszcze w lutym baryłka ropy była warta w porywach 50 dol. Żarty się skończyły, kiedy pod koniec marca za baryłkę ropy naftowej Brent trzeba było zapłacić 26,56 dol. Może odwiedzającym stacje benzynowe było jak najbardziej do śmiechu, ale takim tuzom jak USA, Arabia Saudyjska czy zwłaszcza Rosja już nie za bardzo. Koniec końców zapasy ropy wypełniły wszystkie możliwe magazyny i cena surowca zaczęła jeszcze gwałtowniej lecieć na łeb na szyję. 

W drugiej połowie kwietnia nadszedł historyczny moment. Cena baryłki ropy WTI (West Texas Intermediate) w dostawach na maj na giełdzie paliw NYMEX w Nowym Jorku spadała do poziomu 37 dolarów poniżej zera. Czyli producenci surowca nawet dopłacali za jego odbiór. Miesiąc później jesteśmy już w zupełnie innej rzeczywistości. W miniony poniedziałek amerykańskie kontrakty futures na ropę urosły o kolejne 8 proc. i osiągnęły cenę 31,82 dol. za baryłkę. 

Wydaje się, że jest to miesiąc, w którym inwestorzy mogą wreszcie wygodniej usiąść na chwilę i odetchnąć

- przekonuje Bjornar Tonhaugen, szef badań rynku ropy naftowej w firmie badawczej i konsultingowej Rystad Energy. 

Wojna cenowa - drugie oblicze?

Warto pamiętać, że ceny, jakie widzimy na stacjach benzynowych to też pokłosie potyczek na samej górze. Wszak pandemia COVID-19 bardzo wyraźnie pokazała, że zazwyczaj interesy największych na świecie producentów ropy podążają w odmiennych kierunkach. Już w lutym USA i Arabia Saudyjska zaczęli przekonywać Rosję do ograniczeń produkcji. Dla Putina ropa to główny motor gospodarki - i tak będącej w nie najlepszej kondycji, więc zgodnie z przypuszczeniami Moskwa nie chciała ulec tym naciskom. W końcu nie było innego wyjścia, jak światowe kurek z ropą nieco przykręcić.

REKLAMA

Ustalono, że kraje OPEC+ zmniejszą od maja produkcję ropy o 10 mln baryłek dziennie (około 10 proc. światowej produkcji). W lipcu cięcia mają sięgnąć 8 mln, a w styczniu 2021 r. (do kwietnia 2022 r.) – 6 mln baryłek każdego dnia. Rewizja tych planów zaś ma nastąpić w grudniu 2021 r. Chociaż coraz głośniej mówi się o tym, że najwięksi producenci ropy będą musieli usiąść przy jednym stole jednak wcześniej.

Eksperci jednocześnie przestrzegają przed prognozami wskazującymi, że w drugiej połowie roku cena ropy wróci do dobrze sobie znanych rejonów i będzie po staremu. Aby tak się stało, świat najpierw musi skonsumować nagromadzone przez ostatnie miesiące, największe w historii zapasy ropy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA