Airbnb strzeże swoich wyników finansowych jak oka w głowie. W tak dużym startupie nie da się jednak upilnować każdego pracownika. Z platformy wyciekły częściowe wyniki za 2019 r. I na kilka miesięcy przed planowanym debiutem giełdowym sytuacja wygląda bardzo nieciekawie.
322 mln dol. – tyle miało stracić Airbnb w ciągu pierwszych 9 miesięcy ubiegłego roku. Platforma nie podaje oficjalnie tych informacji. Ich publikacja to wynik wycieku z firmy, o którym donosi The Wall Street Journal.
Biorąc pod uwagę pieniądze, jakie potrafią przepalać startupy, powyższa kwota nie robi wrażenia. Problemem jest jendak co innego. Jeszcze w 2018 r. Airbnb miało zarobić 200 mln dol.
Wzrost wzrostem, ale gdzie kasa?
Co w to praktyce oznacza? Ano to, że mimo bardzo dynamicznego wzrostu platforma nie potrafi wyjść ponad kreskę. Na początku ubiegłego roku startup zanotował wzrost przychodów z rezerwacji o 31 proc. r/r. W trzecim kwartale 2019 r. jego przychody sięgnęły 1,65 mln dol. – 400 mln więcej niż rok wcześniej o tej samej porze.
Sęk w tym, że jednocześnie o 47 proc. miały pójść w górę wydatki platformy. Głównie na marketing, sprzedaż oraz poprawę bezpieczeństwa samej platformy. Na to ostatnio mocno utyskiwała szczególnie Komisja Europejska. Airbnb wzięło sobie te uwagi do serca, uruchomiło np. platformę do rozstrzygania sporów i wprowadziło przejrzyste informacje o całkowitym koszcie wynajmu.
Serwis postanowił też ciąć ceny. Od czerwca właściciele obiektów, którzy dołączyli do Airbnb, są obciążani 14 proc. prowizją. Wcześniej opłata na rzecz platformy była rozkładana między gości (do 20 proc.) i gospodarzy (3-5 proc.). Branżowy serwis Skift zauważył, że z jednej strony uderzy to w przychody Airbnb przez spadek cen noclegów, z drugiej powinno zwiększyć liczbę rezerwacji.
Miasta mają dość turystów
Airbnb mierzy się jeszcze z innym problemem, nie do końca związanym ze swoją działalnością. Masowa turystyka coraz bardziej doskwiera miastom i ich mieszkańcom. Wielu podróżujących najpierw wsiada w Ryanaira albo Wizzara, a potem przemieszcza się do apartamentu wynajętego na Airbnb. Te ostatnie coraz częściej administrowane są nie tyle przez lokalsów, ile profesjonalne firmy, mające w portfolio dziesiątki czy setki mieszkań na wynajem. Na turystyce zarabia więc przewoźnik, Airbnb i wynajmujące korporacje. Miasto i jego mieszkańcy mają z tego niewiele.
Jednocześnie turyści obciążają infrastrukturę, a ich nadmiar bywa uciążliwy. Z tego względu Dubrownik podniósł właśnie roczną opłatę dla wynajmujących właścicieli do 850 zł. Dodatkowe obciążenia w postaci podatków i obligatoryjnych inwestycji w lokale wprowadziła też Wenecja.
Oddajmy Pragę jej mieszkańcom
– grzmi w tym czasie burmistrz stolicy Czech, Zdenek Hrib.
Prażanie narzekają, że niekontrolowany wynajem zamienił ich miasto w „rozproszony hotel”. Planowane przepisy mają umożliwić krótkoterminowy wynajem tylko tych lokali, które właściciel rzeczywiście zamieszkuje.
Wcześniej obostrzenia wobec Airbnb wprowadził m.in. Paryż, Madryt, Berlin, Londyn i Amsterdam.
W Polsce serwis za rogi wzięły Kraków, Zakopane i Sopot. Regulacjami na poziomie ogólnokrajowym zajmuje się obecnie Ministerstwo Rozwoju. Szef resortu finansów Tadeusz Kościński chce natomiast, platforma płaciła podatek od dochodów uzyskiwanych w Polsce.
Airbnb wchodzi na parkiet
To wszystko sprawia, że przyszłość Airbnb staje się mocno niepewna. Po dwóch latach zysków z rzędu o pieniądze może być coraz trudniej. Serwis chciał debiutować na giełdzie w pierwszej połowie tego roku. Epidemia koronawirusa, która zmusiła Airbnb do zawieszenia ofert pochodzących z Pekinu i kiepskie wyniki finansowe mogą odsunąć te plany w czasie.
A w tak zwanym międzyczasie platforma musi udowodnić, że 2019 r. był tylko wypadkiem przy pracy. Że serwis nie „zuberowił się” i nie każe czekać na kolejne zyski całymi latami. Bo na deficytowych jednorożców inwestorzy patrzą ostatnio wyjątkowo nieprzychylnie.