O strajku taksówkarzy pisaliśmy już wielokrotnie, ale to co najciekawsze – czyli obecny stosunek rządu do prawa transportowego – pozostawał tajemnicą. Aż do teraz, bo rąbka tajemnicy uchyliła w końcu Jadwiga Emilewicz.
Emilewicz, jako szefowa resortu przedsiębiorczości, jest jedną z osób najbardziej zaangażowanych w rozmowy ze środowiskiem taksówkarskim. Wcześniej dała się poznać jako zwolenniczka lekkiego odkurzenia tego zawodu i wpuszczenia do niego powietrza z XXI wieku.
Z wywiadu, jaki Emilewicz udzieliła Business Insiderowi wynika, że protesty taksówkarzy nic w tej kwestii nie zmieniły. A nad tym można się było zastanawiać, bo po pierwszym dniu strajku, szef mazowieckiej Solidarności Rafał Piotr Jurek triumfalnie obwieścił, że na tapecie pojawi się nawet temat czasowego wyłączenia aplikacji przewozowych.
Okazało się, że było to jednak mydlenie oczu.
Ciekawy w całej tej rozmowie wydaje się również inny wątek. Emilewicz pochyliła się z empatią nad problemem taksówkarzy wynikającym z nierównych reguł gry na rynku przewozów. Podczas gdy taksówkarze obarczeni są obowiązkiem posiadania taksometrów czy odnawianiem licencji, kierowcy korzystający z aplikacji potrafią jeździć w charakterze „wolontariuszy”, a zdarza się, że nie mają nawet prawa jazdy i pozwolenia na pracę na terenie UE.
Pani minister uważa więc, że największym sukcesem negocjacji jest to, że urzędy, które powinny nadzorować respektowanie prawa – uwaga – dowiedziały się o „skali tego procederu”. Wydaje się to o tyle dziwne, że np. władze Krakowa mówiły o masowości tego zjawiska na każdym kroku, regularnie zsyłając przed oblicze sądu kolejnych kierowców. Część z nich udało się nawet za pomocą kar finansowych „przechrzcić” na taksówkarzy.
Od kilku dni na terenie Polski odbywają się kontrole kierowców Bolta i Ubera.
Wygląda więc na to, że służby poczuły się odpowiedzialne za egzekwowanie prawa dopiero pod wpływem nacisku taksówkarzy. Być może słowa Emilewicz są po prostu trochę niezręczną próbą usprawiedliwienia dotychczasowej bierności służb.
Ale na tym zapewne skończą się sukcesy strajkujących, bo rząd zamierza teraz w ekspresowym tempie przeforsować nowelizację prawa transportowego. To wskazuje nam, że o rewolucyjnych zmianach nikt nie zamierza rozmyślać i chodzi o to, by ostatecznie klepnąć ustalenia, które wykluły się jeszcze w marcu.
To w pewnym sensie porażka strajkujących, którzy otwarcie mówili o chęci delegalizacji Ubera i próbowali zabetonować dostęp do zawodu taksówkarza. Po łapach dostaną też nieco Uber z Boltem, bo nowelizacja zmusi ich do wyjścia z wygodnej pozycji narzędzia do łączenia pasażerów z kierowcami, które za nic nie odpowiada i nakaże prowadzić rejestry przewozów i pilnować licencji kierowców pod karą grzywny. W najkorzystniejszej sytuacji są za to firmy, które połączyły tradycyjny taksówkarski fach z dostępem do aplikacji, takie jak itaxi i mytaxi.