REKLAMA

Tinder wyciska pandemię jak cytrynę. Apka testuje, ile zapłacimy, gdy dopadnie nas samotność

Rekordowe zaangażowanie użytkowników i rosnąca liczba płatnych subskrybentów – tak pokrótce można streścić historię Tindera w trakcie pandemii. A popularna aplikacja randkowa dopiero się rozpędza i testuje, ile będziemy skłonni za nią zapłacić w przyszłości

Tinder wyciska pandemię jak cytrynę. Apka testuje, ile zapłacimy, gdy przyciśnie nas samotność
REKLAMA

Na początek kilka liczb. W pierwszym kwartale 2020 r. przychody Tindera urosły o 31 proc. w porównaniu do analogicznego okresu rok wcześniej. Kolejne trzy miesiące przyniosły 15 proc. wzrost w porównaniu do analogicznego okresu ubiegłego roku.

REKLAMA

Inwestorzy posiadający akcje właściciela Tindera, spółki Match Group, wyglądali na zadowolonych:

 class="wp-image-1353718"

Mimo to początkowo twórcy aplikacji nie wykazywali zbytniego entuzjazmu. Choć 29 marca użytkownicy wykonali rekordowe 3 miliardy swipe'ów, liczba płatnych subskrypcji stała w miejscu. Mniej więcej od 2018 r. oscylowała ona w granicach 6 mln.

Ale z czasem i tu udało się poczynić postępy. Już w połowie roku za korzystanie z Tindera płaciło 6,2 mln osób. Na koniec roku aplikacja przekroczyła liczbę 6,6 mln płatnych subskrypcji.

W tym czasie szefowie Match Group zaimplementowali do platformy nową usługę - Tinder Platinum, która pozwoliła użytkownikom wysyłać wiadomości bez oczekiwania na to, czy druga strona odwzajemni ich polubienie. Cena? Bagatela 184,99 zł miesięcznie (przy zakupie na cały rok z góry spada do 57,49 zł).

Platinum dołączyło w ten sposób do usługi Gold (139,99 zł/mies), Plus (91,99 zł/mies) i szeregu innych drobniejszych mikropłatności, pozwalając w ostatnim kwartale aplikacji uzyskać przychody na poziomie 651 mln dol. O 19 proc. więcej niż rok wcześniej.

Przyszłość Tindera leży jednak nie tyle w wymyślaniu kolejnych planów płatności, co w pogłębianiu wiedzy na temat swoich użytkowników...

Tinder wszechwiedzący

Na początku lutego polskim użytkownikom zamiast charakterystycznego cukierkowego logo, na ekranie smartfonów pojawiła się biała tablica z prośbą o wyrażenie zgody na regulamin określający zasady prywatności.

Zdaniem eksperta z zakresu cyberbezpieczeństwa Łukasza Olejnika mógł to być efekt prostego błędu wynikającego z wprowadzenia nowego prawa ochrony danych w Korei Południowej.

Sam regulamin taki prosty już jednak nie jest. Lektura poszczególnych punktów doprowadza do wniosku, że odhaczając kolejne kwadraciki, użytkownicy zgadzają się, by Tinder zasysał dane dotyczące ich aktywności jak odkurzacz.

Gromadzenie danych obejmuje informacje o tym z kim się łączymy i wchodzimy w interakcje, godziny, w których wysyłamy wiadomości i wykorzystanie płatnych usług. Tinder zapamiętuje także nasze podstawowe dane jak płeć, wiek, imię i nazwisko. Domaga się także od użytkowników zgody na udostępnianie danych osobowych stronom trzecim i wysłania ich poza Polskę.

Dla wielu osób, które dopiero teraz zainteresowały się prywatnością w aplikacjach randkowych lektura regulaminu musi stanowić lekki szok. Niesłusznie. Problem już w 2017 r. sygnalizowała jedna z dziennikarek „The Guardian”. Kobieta wysłała prośbę do Tindera o podzieleniu się wiedzą na jej temat. W odpowiedzi dostał 800-stronnicowe tomiszcze.

Ile chcesz zapłacić za Tindera?

Po co Tinderowi tak dokładne dane? Poza lepszym profilowaniem użytkowników pod potrzeby reklamodawców, aplikacja eksperymentuje z cennikami. W ubiegłym roku australijska organizacja konsumencka Choice przeprowadziła ankiety wśród osób korzystających z apki i okazało się, że wartość subskrypcji Tinder Plus wahała się między 6,99 a 34 dolarów australijskich.

REKLAMA

Najniższe stawki widziała na swoim ekranie młoda wielkomiejska lesbijka, więcej za udogodnienia musiał zapłacić 30-letni heteroseksualny mężczyzna, a najmocniej po kieszeni dostał pewien 50-letni facet z przedmieść. Wygląda na to, że Tinder z jednej strony bada głębokość naszych portfeli, z drugiej przygląda się potencjalnemu poziomowi desperacji ich właścicieli.

Skarga trafiła krajowej komisji konsumenckiej ACCC. Możemy być jednak pewni, że to jeszcze nie koniec. Pandemia i towarzysząca jej izolacja społeczna sprzyja aplikacjom randkowym. Tinder testuje po prostu, jak wiele będziemy skłonni zapłacić za nadzieję na znalezienie towarzystwa.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA