Rusza fala pozwów banków przeciwko frankowiczom. Na widelec zostaną wzięci kredytobiorcy, którzy w 2019 r. zorientowali się, że kredyt hipoteczny w CHF im nie pasuje, bo coś jest z nim nie tak. Banki masowo będą ich pozywać, by zatrzymać trzyletni okres przedawnienia i móc walczyć o zwrot kapitału, a może i o wynagrodzenie za korzystanie z pożyczonych pieniędzy. A najlepsze jest to, że banki na wszelki wypadek pozywają nawet tych frankowiczów, którzy wcale jeszcze nie poszli do sądu, a jedynie złożyli w banku reklamację. W tej wojnie nikt nie bierze jeńców.
Bankowców do tego, by nie ociągać się z pozywaniem frankowiczów zmotywował Sąd Najwyższy, który w maju 2021 r. orzekł, że termin przedawnienia roszczeń banków wobec ich klientów zaczyna liczyć się od momentu, w którym klient złoży oświadczenie, że nie zgadza się na dalsze utrzymywanie umowy w związku z klauzulami abuzywnymi.
Czyli od kiedy? Wcale nie od momentu, kiedy kredytobiorca zdecyduje się iść do sądu, ale od momentu, kiedy wejdzie ze bankiem w spór, a więc złoży reklamację – wyjaśnia Związek Banków Polskich.
Druga fala pozwów przeciwko frankowiczom
Termin przedawnienia to trzy lata. Dlatego już pod koniec ubiegłego roku ruszyła pierwsza fala pozwów banków przeciwko tym frankowiczom, którzy poszli do sądu lub złożyli reklamację w 2018 r. Wszystko po to, żeby zatrzymać bieg przedawnienia.
Teraz banki przygotowują falę numer dwa, pozwy dla wszystkich frankowiczów, którzy zasygnalizowali w 2019 r., że umowa kredytowa im się nie podoba. Jeśli zatem klient choćby złożył reklamację, ale nie zdecydował jeszcze, czy pozywać bank, powinien wiedzieć, że jego bank już zdecydował, żeby pozwać jego.
O co? O zwrot kapitału plus wynagrodzenie za jego korzystanie. To na wypadek, gdyby klient w sądzie wygrał, a jego umowa została unieważniona.
Sądy czekają zamiast odrzucać dziwaczne pozwy banków
Ale przecież w wielu przypadkach nie ma o czym mówić, skoro klient normalnie spłaca kredyt i banku jeszcze nie pozwał. O co tu się bić w sądzie?
Okazuje się, że sądy po prostu zawieszają sprawy wytaczane przez bankowców, słusznie uznając, że najpierw musiałaby się rozwiązać sprawa sądowa numer jeden – kredytobiorca musiałby pozwać bank, a sąd w tej sprawie uznać, że umowa kredytowa jest nieważna. Dopiero wtedy można odwiesić pozew banku wobec klienta o zwrócenie pożyczonych pieniędzy wraz z odsetkami.
Ale spójrzcie na to z innej strony: składając pozwy przeciwko klientom, banki jasno zaznaczają, że umowa kredytowa jest ich zdaniem ważna, ale pozew składają na wszelki wypadek, gdyby sąd w przyszłości uznał, że nie mają racji. Cóż za piramidalna bzdura!
Prawnicy podkreślają, że taka konstrukcja pozwu na wypadek, „gdybym się jednak mylił” nie jest przewidziana ani w kodeksie postępowania cywilnego, ani w orzecznictwie. To tylko pokazuje, gdzie zabrnęliśmy i jak skomplikowany jest węzeł frankowy.
Bo przecież roszczenia banków będą miały jakąkolwiek podstawę dopiero, jak przegrają w sądzie z klientem. A jak same składają pozew, zanim jeszcze przegrają, nie maja jeszcze się o co bić. Roszczenia nie ma, ich pozew powinien więc zostać oddalony, a nie zawieszony.
I bankowcy z pewnością wiedzą, że to grubymi nićmi szyte. Ale przestraszyli się nie na żarty, że jak miną trzy lata i sprawa się przedawni, a w sądzie z frankowiczem przegrają, nie zobaczą ani złotówki, klient nie będzie musiał zwrócić im nawet pożyczonej kwoty kredytu, nie mówiąc o odsetkach za korzystanie z tych pieniędzy. To byłaby prawdziwa rzeź. Robią więc, co mogą, żeby jej uniknąć.
Byle zatrzymać bieg przedawnienia
Tadeusz Białek, wiceprezes Związku Banków Polskich podkreśla zresztą, że banki wysyłają tysiące pozwów „na wszelki wpadek” nie po złości, muszą jak każda firma, dbać o swoje interesy i walczą, jak się tylko da, o zatrzymanie biegu przedawnienia.
I ja im się nie dziwię. Rezerwy na procesy przegrane z frankowiczami rosną jak na drożdżach. Na koniec marca tego roku już wynosiły w całym sektorze bankowym 26 mld zł. Do tego dobijają je obligacje, które w kwietniu tego roku zabrały bankom z funduszy własnych 37 mld zł w ciągu roku (spadek z 228 mld zł w kwietniu 2021 r. do 191 mld zł w kwietniu 2022 r.). Do tego dochodzą wakacje kredytowe, które zabrały bankowcom kolejne 18 mld zł.
Na straty wynikające z wakacji kredytowych już nic nie poradzą. Politycy kazali, tak musi być. Ale frankowiczom łatwo nie odpuszczą, politycy nie ruszyli palcem, by ten węzeł rozwiązać, zostało więc samemu się bić.