Tani rosyjski dyskont wbija do Polski. Będą 30 proc. tańsi niż Lidl i Biedronka, Niemcy są sklepem zachwyceni
Wejście rosyjskiej marki Mere do Polski budzi ogromne emocje. Nic w tym dziwnego, bo nie na co dzień spotykamy się z otwartą deklaracją typu: „będziemy sprzedawać 30 proc. taniej niż konkurencja”. I to nie przez dzień ani nawet przez tydzień, szokująco niskie ceny mają utrzymywać się przez cały czas. Czy konkurencja ma się czego bać?
fot: http://mere.ws/pl
Mere to marka należąca do rosyjskiej firmy Torgservis. Jej właściciele, bracia Sznajder, to dość zagadkowe postacie. Unikają światła kamer, starają się zachować anonimowość. Pod tym względem przypominają Tomasza Biernackiego, twórcę sieci Dino, który nigdy nie pokazał nawet swojego zdjęcia.
Rosjanie rozpoczęli budowę swojej potęgi od sklepów w Krasnojarsku, dzisiaj mają już ok. 800 placówek w Rosji, Kazachstanie, Chinach i na Białorusi. Tam działają jednak pod szyldem Svetofor.
Od pewnego czasu zaczęli się również rozpychać na terenie Unii Europejskiej, pojawiając się w Rumunii i w Niemczech. Podczas otwarcia sklepu pod Lipskiem zainteresowanie miało być tak duże, że asortyment wyprzedał się w ciągu kilku dni i trzeba było zamknąć podwoje dyskontu na kolejne dwa dni celem uzupełnienia zapasów.
Nasi zachodni sąsiedzi byli zachwyceni.
- Pół kilo kawy za 2 euro – ekscytował się jeden z klientów. - Nie możesz zrobić tutaj całego tygodnia zakupów, ale możesz dostać mięso, kiełbasy i konserwy w stosunkowo niskich cenach – dodawała kolejna przepytywana przez "DW" osoba.
I to chyba wyjaśnia, dlaczego Polacy czekają na Mere z takimi nadziejami.
Zacznijmy może jednak od tego, jak pozycjonuje się sama marka. Nie jest to wielka tajemnica, bo Mere samo pisze o tym, na swojej stronie internetowej. Rosjanie swój pierwszy sklep otworzą w lipcu w Częstochowie.
Jego zdaniem Mere nie będzie zresztą rywalizować z potentatami polskiego handlu. To zupełnie inny segment – geograficznie i finansowo.
Dr Kaczmarek-Kurczak dodaje, że to nie przypadek, że choć Dino rozwija się na Mazowszu, to poza Warszawą. - Mamy tu dobrą komunikację i osoby, które mają relatywnie mało pieniędzy w kieszeniach. I one są bardzo wrażliwe na różnice w cenach. Sieć ma więc duże obroty przy bardzo małej marży. To może być model, którym podąży Mere – opowiada.
Dino trudno uznać, za sklep premium, właściwie swoim wyglądem bardzo odpowiada powszechnym wyobrażeniom o dyskoncie. Mimo to, na tle rosyjskiej sieci wygląda jak pałac. Mere prezentuje się tym czasem gorzej niż pierwsze Biedronki.
Zdaniem Zbigniewa Kmiecia za sukcesem Mere może dodatkowo przemawiać fobia inflacyjna.
- Boimy się podwyżek, wzrostów cen. Z jednej strony mamy wzrost dochodów i przyzwyczajeń konsumenckich, z drugiej na co dzień spotykam ludzi. którzy porównują ze sobą gazetki promocyjne Kauflandów, Lidlów, Biedronek itd. Oni z pewnością stanowią wystarczającą grupa, by tych 105 sklepów w Polsce utrzymać – przekonuje.
A właśnie tyle sklepów - 105 - docelowo właściciel Svetofora chce mieć nad Wisłą.
Rosjanie zastrzegają, że szukają lokalizacji w dużych i średnich miejscowościach. Preferowana powierzchnia to od 800 do 1200 metrów kwadratowych.
Pewnie zaczynacie teraz nerwowo sobie wyobrażać, ile to właściwie jest. Zupełnie szczerze powiem, że też nie mam pojęcia. Z pewnością o wiele więcej niż moje mieszkanie.
Pogrzebałem jednak trochę i okazało się, że ta liczba przekłada się na całkiem niemały oddział. Sklepy Biedronki mają średnio 650 mkw (dane z 2016 r.), wiec próbując sobie wyobrazić Mere, myślcie o największych, jakie widzieliście.
Idziemy jednak dalej. Sieć przyznaje na swojej stronie, że celuje przede wszystkim w rodziny wieloosobowe o niskich bądź średnich dochodach. Takie, które na zakupy jeżdżą raz lub dwa razy w tygodniu. Biorąc pod uwagę charakterystykę profilu klienta jako żywo przed oczami beneficjent programu 500+. Taki, który pakuje na tylną kanapę gromadkę dzieci i rusza na przedmieścia, a potem wraca z kilkoma wielkimi siatami produktów spożywczych, które ledwo mieszczą się do lodówki. Myślę, że mniej więcej tak to może wyglądać.
Nie ma w tym oczywiście nic złego. Ba, nie świadczy nawet o naszym zapóźnieniu cywilizacyjnym, bo podobne oszczędności robią np. Szwajcarzy. Tak, naprawdę, obywatele jednego z bogatszych krajów w Europie potrafią jeździć do francuskich supermarketów, kupować 2 kg mięsa i trzymać je potem w zamrażalniku. Kompleksy odstawmy więc na bok.
Zastanawiające jest jednak to, czy Polacy na taki układ pójdą. Przez lata wydawało się, że wycieczki poza miasto do supermarketów to konieczny rytuał. Potem do centrów miast, między blokowiska, zaczęły się wpychać dyskonty. I nagle okazało się, że zakupy w dobrej cenie można też zrobić za rogiem. Tymczasem model Mere idzie dokładnie pod prąd trendowi przenoszenia sklepów jak najbliżej miejsca zamieszkania klienta.
Ciekawie sytuacja rysuje się od strony dostawców.
Choć słowo „ciekawie” powinniśmy raczej ująć w cudzysłów. Niby to dobrze, że na rynku pojawia się duża sieć, bo to oznacza większą konkurencję i szansę na negocjowanie marż. Ale spójrzcie sami na warunki, jakie stawia dostawcom Mere:
- dostawca powinien zabezpieczyć możliwość zwrotu 100 proc. nie sprzedanych towarów
- dostawca powinien mieć możliwość doręczenia towarów do każdego ze sklepów swoim staraniem i na swój koszt
A jednocześnie:
- - cena towaru z uwzględnieniem kosztu dostawy do sklepu powinna być 20-30 proc. niższa niż w konkurencyjnych sklepach
Uff, coś mi się widzi, że to nie będą proste rzeczy. Wszystkie koszty przerzucono na stronę, która ma dostarczyć towar.
Nieco bardziej optymistycznie widzi to dr Kaczmarek-Kurczak. Według niego szans na współpracę z dużymi dostawcami są wprawdzie niewielkie, dyskont może sobie jednak poradzić w inny sposób.
Zdaniem eksperta, o dyktowaniu warunków przez Rosjan, nie może być jednak mowy. - To już nie jest początek lat 2000, gdy firmy próbując coś sprzedać, zgadzały się na każde warunki, które oferował kupujący – dodaje. Kmieć apeluje w tym czasie o sprawdzenie tego, co dostawcy wrzucą do sklepów Mere.
A ja sobie myślę, że nawet jeżeli model biznesowy braci Sznajder wypali, to gdzie znajdą oni pracowników? Ogromne problemy ma z tym nawet Biedronka i Lidl, które oferują zdecydowanie największe stawki na rynku, przekraczające już pułap 4 tys. zł brutto. Na takie gdybanie jest chyba jednak jeszcze zbyt wcześnie. Mere będzie otwierać sklepy stopniowo, a za rok albo dwa sytuacja na rynku pracy może wyglądać już zgoła inaczej.