Koszmar ukraińskiej rodziny. Powieści Kafki to bajeczki dla dzieci przy tym, co wyprawiają polscy urzędnicy
Decyzja o przyznaniu prawa do czasowego pobytu bywa loterią, a na jakikolwiek ruch ze strony urzędnika czeka się miesiącami. Osoba zajmująca się pośrednictwem w kontaktach z jednym z urzędów marszałkowskich mówi nam, jak wyglądają polskie realia. Za bezczynność i przeciąganie postępowań urzędy coraz częściej dostają kary finansowe.
Fot. udsc.gov.pl
Z Ukrainy przyjechali już jako małżeństwo z małymi dziećmi. W Polsce mieli zamiar kontynuować swój biznes. Złożyli wniosek o zezwolenie na pobyt czasowy z racji prowadzenia działalności gospodarczej. Na początku dostali zezwolenie na rok.
Ich dzieci miały więcej szczęścia. Urzędnicy uznali, że mogą legalnie zostać na 3 lata. Sytuacja nieco dziwna, ale cóż zrobić. Para odwołała się do drugiej instancji, z prośbą o wydłużenie pobytu. W ciągu roku nie zapadła w tej sprawie żadna decyzja.
Jako że okres obowiązywania kart rocznych dobiegał końca, małżeństwo zdecydowało się na sprytny zabieg. Z jednej strony para złożyła wnioski o umorzenie postępowania w II instancji (Szefa Urzędu ds. Cudzoziemców), z drugiej – złożyła wnioski o kolejne zezwolenie na pobyt czasowy.
I tu zaczął się koszmar. Niedługo później żona dowiedziała się, że jej wniosek został odrzucony ze względu na toczące się postępowanie odwoławcze. Właśnie te, które miało być w tak zwanym międzyczasie umorzone. Ale to jeszcze nic. W tym samym czasie przyszedł do niej list od Szefa Urzędu ds. Cudzoziemców informujący, że… w jej sprawie nie toczy się postępowanie odwoławcze, a mąż dowiedział się, że jego postępowanie odwoławcze zostało umorzone.
Trudno się w tym połapać. Efekt jest jednak taki, że choć małżeństwo starania o przedłużenie pobytu w Polsce rozpoczęło rok temu, to do dzisiaj nie wie, na czym stoi. W Polsce żyją tylko dzięki temu, że urzędy wciąż nie zakończyły postępowań.
Taka sama sytuacja wystąpiła w przypadku innego obywatela Ukrainy, który od 2 lat czeka na wydanie decyzji w sprawie pobytu czasowego. W końcu w trakcie przeglądu akt wyszło, że dokumenty się po prostu zagubiły. Procedura została wznowiona od początku. W tym czasie Ukrainiec zdążył trzy razy zmienić pracodawcę. I znów – żył, mieszkał i pracował nad Wisłą legalnie, choć bez wymaganego pozwolenia. Te nie zostało wydane do tej pory.
Urzędnicy toną we własnych papierach
Urzędy mają zbyt mało pracowników, by obsłużyć obcokrajowców – potwierdza w rozmowie z Bizblog.pl Swietłana, zajmująca się pośrednictwem w kontaktach z jednym z urzędów marszałkowskich w Polsce.
Skalę problemu, z jakim zmagają się dzisiaj urzędy marszałkowskie, unaocznił raport NIK. Okazało się, że liczba wniosków o legalizację pracy kierowanych do urzędów wojewódzkich wzrosła w ostatnich latach 7-krotnie (w 2018 r. – 278 tys.), a wniosków o legalizację pobytu 3-krotnie (180 tys.). Stan zatrudnienia wśród urzędników drgnął relatywnie nieznacznie z 438 do 875 osób.
Efekt? Opóźnienia w wydawaniu zezwoleń na pobyt sięgają 345 dni. W skrajnym przypadku urzędnicy wydali decyzję po przeszło trzech latach.
Koszmar zaczyna się później. Postępowanie dotyczące legalizacji pobytu powinno trwać od 2 do maksymalnie 3 miesięcy. W praktyce nawet same urzędy przyznają, że to nierealne.
Jej zdaniem braki w kadrach wiążą się jeszcze z jednym problemem. Urzędnicy próbują zmniejszyć sobie ilość pracy, przerzucając ją na cudzoziemców. Jeszcze kilka lat temu urzędnik już przy odbiorze dokumentów wskazywał, czego mu jeszcze brakuje.
Teraz obcokrajowiec dostaje spis liczący dwie strony. Sam powinien wybrać, co jest mu potrzebne do załatwienia sprawy
Przypomnijmy sobie teraz jeszcze raz, ile potrafią trwać postępowania. W ciągu roku może upłynąć ważność ubezpieczenia albo umowa najmu. I to koniec, dokument staje się nieważny, urzędnik odmawia prawa do legalizacji pobytu. Urząd o niczym nie informuje. Cudzoziemiec musi o tym wszystkich datach i terminach pamiętać.
Te nacje nie przyjeżdżają pracować?
Ale to nie wszystko. Odmowę można też dostać nawet wówczas, gdy teoretycznie wszystko jest w porządku.
Według jej obserwacji obywatele niektórych krajów są faworyzowani. Z Ukraińcami Polacy w miarę się już oswoili, ale Gruzja, Azerbejdżan i inne republiki zakaukaskie mają pod górkę. W takiej samej sytuacji można założyć, że Ukrainiec dostanie zezwolenie na pobyt czasowy na 3 lata, a Azer na rok.
I oby środki na ten cel znalazły się jak najszybciej. Narzekamy przecież na to, że Ukraińcy mogą za chwilę czmychnąć do Niemiec i Czech, a jednocześni sami zniechęcamy ich do siedzenia nad Wisłą.
Problem wydłużających się postępowań na szczęście nie umknął polskiemu wymiarowi sprawiedliwości. "Rzeczpospolita" pisze, że od stycznia do listopada ubiegłego roku sądy administracyjne wydały 100 wyroków, przyznając obcokrajowcom 196 tys. zł odszkodowań za bezczynność wojewodów i przeciąganie postępowań dotyczących zezwolenia na pobyt czasowy i pozwoleń na pracę. Na rozpatrzenie czekają kolejne 183 sprawy. A to oznacza, że za zaniedbania zapłacimy w najbliższym czasie niemałe pieniądze.