A jeśli Bruksela nie zgodzi się na ratowanie polskich kopalń? Będzie kolejna wojenka z Unią [WYWIAD]
Polska na dniach ma wysłać wniosek notyfikacyjny w sprawie umowy społecznej z górnikami. Ta zakłada w następnej dekadzie hojną pomoc publiczną dla tego sektora gospodarki. Z Marcinem Roszkowskim, prezesem Instytutu Jagiellońskiego, rozmawiam o tym, czy Bruksela w ogóle się na takie rozwiązanie zgodzi. I jakie mogą być tego konsekwencje.
Ważą się losy polskiego górnictwa. Rząd na dniach ma przesłać do Komisji Europejskiej wniosek notyfikacyjny umowę społeczną z górnikami. To ta regulacja ma być fundamentem polskiej dekarbonizacji. Zakłada m.in. indeksację wynagrodzeń pracowników dołowych, gwarancje ich zatrudnienia, a także harmonogram zamykania kopalni do 2049 r. i system pomocy społecznej. Jego główne założenia określa przyjęta przez Sejm i już podpisana przez prezydenta ustawa górnicza. Zakłada, że w latach 2022-2031 polskie górnictwo dostanie z budżetu państwa 28,8 mld zł. Do tego dochodzi zawieszenie należności, a docelowo ich umorzenie wobec ZUS i PFR.
Czy taki plan ma w ogóle szansę? A co się stanie, jak Komisja Europejska jednak nie zgodzi się na tak szeroko zakrojoną interwencję państwa? Między innymi o to pytam Marcina Roszkowskiego, prezesa Instytutu Jagiellońskiego.
Jak Pan ocenia w ogóle pomysł na pomoc publiczna dla polskiego górnictwa, wycenianą w 10 lat na ponad 30 mld zł?
Mówimy o jednym elemencie całej dekarbonizacji, który stworzono pod presją związków zawodowych. To nic innego jak gigantyczna łatka dla branży, która przecież od 30 lat systematycznie się zwija. Węgiel leży coraz głębiej, więc jego wydobycie jest coraz droższe, a przy okazji też z roku na rok jest mniejsze. Spada również zatrudnienie w górnictwie.
Czyli mówimy o cuceniu na siłę trupa?
Nie ma wątpliwości co do tego, że w Polsce jest coraz mniej węgla. Turbulencje wynikają jednak z tego, że równolegle nie zmalały też moce wytwórcze, opierające się właśnie na węglu. Bo rynek jest po prostu nierentowny. I umowa społeczna z górnikami nagle go nie naprawi. Zakładana pomoc publiczna dla branży jest tak po prawdzie łatką, która ma pomóc zniwelować koszty społeczne odchodzenia od węgla w Polsce. Warto przy tej okazji przypomnieć, co działo się w Wałbrzychu przy okazji zamykania kopalni na samym początku lat 90. ubiegłego stulecia. Reperkusje na rynku pracy, ale nie tylko są odczuwane do dziś.
A jak Pan ocenia szansę, żeby na umowę społeczną z takim, a nie innym harmonogramem zamykania kopalni i z proponowaną pomocą publiczną dla branży zgodziła się Komisja Europejska?
Mówimy jednak o bardzo dużej interwencji państwa i sporym zaburzeniu wolnego rynku. W mojej ocenie umowa społeczna polskiego rządu z górnikami trafia na całkiem duży już stos kłopotów, jakie Bruksela ma z Polską, począwszy od Krajowego Plan Odbudowy, który cały czas nie doczekał się akceptacji ze strony KE. Ale było nie było będzie to ze strony Polski realizacja zgodna z polityką klimatyczną UE, która ma prowadzić do neutralności klimatycznej w 2050 r.
Naprawdę? Przecież Polska chce swoje kopalnie, i to nie wszystkie, zamykać do 2049 r. Chyba więc tę politykę klimatyczną UE mocno w ten sposób zwalniamy...
Prawda jest taka, że polskie kopalnie będą dużo wcześniej zamykane, niż zakłada to harmonogram załączony do umowy społecznej. Bo po prostu jest coraz mniej węgla. Nie będzie więc sensu na siłę utrzymywać nierentowne działalności. Pamiętajmy jednak, że sam węgiel jeszcze nie emituje CO2. Trzeba go spalić w elektrowni. I właśnie na nie kładziony będzie największy nacisk. Bo przecież nie chodzi wyłącznie o ograniczenie produkcji węgla. Ważne, żeby z tego źródła w kolejnych latach systematycznie pobierać coraz mniej mocy.
To załóżmy najgorszy scenariusz: Komisja Europejska nie godzi się na taką pomoc publiczną dla polskiego górnictwa. Co wtedy?
Moim zdaniem najbardziej prawdopodobne jest to, że polski rząd wejdzie w spór z KE. W mojej ocenie rząd Mateusza Morawieckiego jest ostatnim, który tak wyraźnie rezonuje na każdy podryg lobby węglowego. Dlatego brak zgody ze strony KE będzie odbierany jako wyrządzanie krzywdy polskiemu górnikowi. Chociaż doświadczenia innych państw jasno wskazują, że szansę na akceptacje mają głównie projekty miękkie: odprawy, przekwalifikowania i inne.
No tak, ale ten spór za wiele nie może potrwać, bo w największej spółce węglowej w UE - PGG pieniędzy ma być tylko do końca lutego...
Tak jest od zawsze, odkąd pamiętam. I to się powtarza w kółko. Ta czy inna spółka górnicza zaczyna swoje żale, że pieniędzy ma raptem na parę tygodni, czy miesięcy. A potem - za każdym razem - jakimś cudem znajdują się potrzebne fundusze albo też zwolnienia z jakichś opłat. Tak przecież przedłużono żywot Kampanii Węglowej i tak pewnie będzie dziać się dalej. Mimo że te spółki są nierentowne. Obecnie jako tako radzi sobie tylko kopalnia Bogdanka, a potem długo, długo nic. Wszystko przez to, że sektor jest tak naprawdę ręcznie sterowany.
Cena węgla już mocno podskoczyła. A przez te zawirowania będzie jeszcze drożej?
Zacznijmy od tego, że PGG pewnie zakontraktowała swój węgiel w cenach wyższych niż rynkowe, ale jakiś już czas temu. I teraz te wartości są już mniejsze od cen na rynku. Pech. Przecież inaczej szefostwo spółki nie mogłoby mówić, że pieniędzy mają tylko do końca lutego. I te kontrakty wiążą i kopalnie i elektrownie i mamy impas.
Czyli będzie gorzej?
To nie jest wcale przesądzone. Jeżeli chodzi o cenę węgla, jest coraz więcej elementów niezależnych od sektora. To chociażby coraz modniejsze w Niemczech usługi sieciowe i magazynowe energii i z tego powodu też dochodzą nowe marże. Ewentualne więc dofinansowanie polskich kopalni z budżetu państwa będzie jedną zmienną, ale nie jedyną.
Musimy jeszcze wspomnieć o unijnym systemie handlu emisjami ETS, która ma być winny wysokim cenom energii. Jest szans na jego reformę?
Dopóki system ETS nie zada mocnego ciosu niemieckiej gospodarce, to raczej nie liczyłby na żadną reformę. Pamiętajmy, że Komisja Europejska ma jeszcze w rezerwie z 2018 r. ok. 900 mln uprawnień w ramach tzw. backloadingu. Dla porównania w Polsce potrzebujemy ok. 120-130 mln ton emisji CO2 rocznie. Tym samym Komisja może interweniować na tym rynku, ale najwidoczniej się z tym nie spieszy. ETS jednak nie jest żadnym nowym podatkiem, co lubi powtarzać część polskich polityków. To zdecydowanie bardziej narzędzie polityczne, które ma na celu dekarbonizację i wyeliminowanie wysokoemisyjnych źródeł. A skoro jest to instrument polityczny KE, to jego ewentualna reforma staje pod sporym znakiem zapytania.