Gdy wsiadamy do samochodu powinno nam zależeć, by dojechać na miejsce we względnie dobrej atmosferze. Co to oznacza? W przypadku, gdy nie mamy nic do powiedzenia, wystarczy po prostu pomilczeć. Serio.
O tym, co denerwuje pasażerów w Uberze albo Bolcie z grubsza wiemy. Część z kierowców miewa problemy z językiem polskim, zdarza się też, że kompletnie nie znają miasta, a GPS robi mu nie za podpowiedź, a ostatnią deskę ratunku.
Z drugiej strony zastanawiałem się czasami, co samych kierowców irytuje w pasażerach. Bo wyobraźcie sobie, że wsiadacie rano do samochodu, jeździcie 10 godzin, biorąc czasami kursy co kilkanaście minut. Przez samochód przewija się tabun ludzi. Nie zawsze uprzejmych i skorych do współpracy. Postanowiłem podpytać osoby jeżdżące na co dzień dla Ubera i Bolta, jakiego rodzaju tekstów i zachowań mają ze strony klientów serdecznie dość.
Dostałem tyle odpowiedzi, że starczyłoby zapewne na cały cykl. Są wśród nich naprawdę chamskie odzywki, jak i zachowania wynikające być może z nieznajomości sposobu, w jaki działają obie aplikacje. Jedno wydaje mi się jednak wspólne. Część Polaków traktuje osoby siedzące za kółkiem jak osobistych kierowców. Zobaczmy więc, co najbardziej wkurza kierowców.
Jak to, to za 7,50 zl nie wniesie mi Pan zakupów do domu?
Klasyk, w końcu skoro już zapłaciliśmy taką fortunę za usługę, to chyba kierowca mógłby dorzucić do siebie coś ekstra, prawda? A tak na poważnie – oczekiwania, że na kilkukilometrowych kursach za kilka złotych zostaniemy obsłużeni jak w liniach Emirates są chyba nieco przesadzone.
Jedna z osób, która odpowiedziała na moje pytanie wspomina, że pasażer zapytał się: „czemu nie wożę cukierków i wody dla klientów?”.
Za kurs zarobił 8,80 zł.
Nie dodałem przystanku, przecież to po drodze
Po chwili okazuje się, że jednak nie do końca. To znaczy po drodze, ale trzeba będzie, wie pan, właściwie trochę zboczyć z drogi i nadłożyć ze 2-3 km.
Ze strony pasażera to pewnie rzeczywiście żaden problem. Kierowcy w Bolcie mają jednak wpisaną kwotę za przejazd na sztywno. I robienie dodatkowych kilometrów oznacza dla nich zmniejszenie już i tak niskiej marży.
Ale może być gorzej, bo przecież pasażer może wpaść na pomysł, by zrobić z kierowcy szofera w drodze do sklepu.
Skoczę do Lidla, poczeka pan 20 minut, dobra?
Kilka minut w te, kilka minut we wte – kierowcy się przecież nie spieszy. - Zjazdy na stacje po fajki to codzienność... i czekasz jak ten palant w centrum Katowic w środku nocy, mnożnik 2.2 a ten ciul fajki kupuje 10 minut – słyszę kolejną historię.
To Polacy też jeżdżą? Boże, musi Pan być niezłym nieudacznikiem
Proszę bardzo, Polak a pracuje w Uberze. Biorąc pod uwagę, że średnie zarobki, które można wyjeździć na aplikacji, to ok. 3,5-4 tys. zł netto (wyliczenia jednego ze stałych kierowców), to w zasadzie nawet nie takie dziwne. Bo porównajmy to teraz z medianą zarobków w kraju, czyli ok. 3100 zł na rękę i okaże się, że wcale takiej biedy nie ma.
Skąd więc przekonanie, że na Uberze mogą jeździć tylko obcokrajowcy (i to jeszcze ci zdesperowani)? Ten tekst ma zresztą jeszcze swój płciowy odpowiednik, a mianowicie….
O jak fajnie że kobieta i Polka, a nie boi się pani?
Tu już mamy kumulację. To trochę jak spotkać Yeti w centrum miasta. Nie dość, że Polak, to jeszcze kobieta. Takie legendarne postacie naprawdę poruszają się jednak ulicami polskich miast. I po dziesiątym pytaniu z rzędu, o to czy się nie boją, mają już trochę dość.
Pan powinien powiedzieć swojemu szefowi w tym Uberze, że jak będą mnożniki, to nikt nie będzie jeździł...
Mój osobisty faworyt. Ciekaw jestem tylko kogo, miał na myśli klient. Partnera flotowego? Przedstawicieli polskiego oddziału Ubera? A może samego Darę Khosrowshahi? Co do tego ostatniego byłoby ciężko – był ostatnio zajęty debiutem swojej firmy na giełdzie. Ceny kursów to jednak jedno, bo interesują nas też zarobki.
A da się na tym zarobić?
Nie k****, charytatywnie jeżdżę – puentuje jeden z kierowców. Pytanie choć zapewne jest zwykle próbą nawiązania rozmowy rzeczywiście brzmi dość infantylnie i po całym dniu pracy może zacząć irytować.
Reszty nie będę już nawet przytaczał. Znajdziemy wśród nich dość oklepane motywy, jak pytania o spalanie albo rocznik samochodu, a także niezbyt udane próby zagajenia („ale się pogoda zrobiła, nie?”).
Niektóre historie wydają mi się jednostkowe, jak ustawienie miejsca odbioru na środku boiska piłkarskiego, albo prośba o podgłośnienie radia bo „panienka chętnie by się mną zajęła”.
Tak – czasami lepiej milczeć.