Związkowcy ruszają na Katowice. Co tam górnicy, chodzi o ich stołki
Ulicami Katowic przejdzie we wtorek marsz gwiaździsty związkowców przeciwko Zielonemu Ładowi, przez który Śląsk ma nie być już konkurencyjny. To oficjalna wersja. Po cichu zaś mówi się, że w ten sposób szefowie związków dbają o własne stołki.
Od kilku dni lokalne media na Śląsku ostrzegają przed marszem gwiaździstym, organizowanym przez reaktywowany Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. Demonstranci mają nadejść z trzech stron Katowic: Parku Kościuszki, Spodka i od strony Załęża. Wszyscy spotkają się pod Śląskim Urzędem Wojewódzkim. Tam związkowcy mają przedstawić swoje postulaty. Wiadomo, że będą one skierowane przeciwko unijnej polityce klimatycznej.
Główną przyczyną trudnej sytuacji w naszym regionie jest kwestia związana z pakietem klimatyczno-energetycznym z Zielonym Ładem. To potężne opodatkowanie przez Unię Europejską wszystkiego, co produkujemy na Śląsku, powoduje, że nasz przemysł jest niekonkurencyjny - stawia sprawę jasno Dominik Kolorz, przewodniczący śląsko-dąbrowskiej „Solidarności”.
Związkowcy zjednoczeni niezależnie do sympatii politycznych
To, że górnicy są wkurzeni nikogo za bardzo nie dziwi. Wydobycie i sprzedaż węgla szurają po dnie, a spółki węglowe już wprost mówią o konieczności restrukturyzacji zatrudnienia. Jakby tego było za mało, nie do końca wiadomo, co dalej z umową społeczną: czy będzie notyfikowana przez Komisję Europejską, czy może rząd zamierza w niej zmienić najważniejsze zapisy, w tym harmonogram zamykania kopalń, który w pierwotnej wersji podpisany w maju 2021 r. kończy się w 2049 r.
Umowa społeczna dotycząca transformacji górnictwa i regionu nie jest realizowana - uważa Kolorz.
Do tego dochodzi fatalna sytuacja w JSW. Koksową spółkę trzeba ratować, inaczej do marca 2026 r. może utracić płynność finansową. Ale nie jest tajemnicą, że korekta musi dotyczyć przede wszystkim kosztów pracy. Z programu dobrowolnych odejść ma skorzystać ponad 3000 pracowników JSW. To jednak reszty załogi od cięć pensji raczej nie uratuje. Tak kiepska sytuacja ma dotyczyć całego przemysłu na Śląsku, dlatego na marszu mają zjawić się nie tylko górnicy, ale też hutnicy, pracownicy przemysłu motoryzacyjnego, czy koksownictwa.
Walczymy o to, żeby Śląsk nie umarł. Bez względu na sympatie polityczne, zjednoczyliśmy się wszyscy razem. To pokazuje, jak ta sytuacja jest poważna - przekonuje szef śląsko-dąbrowskiej „Solidarności”.
Górnicy ukrywają hipokryzję rynkiem pracy
O tym, że górnicy wyjdą na ulice było wiadomo od tygodni. Chociaż rząd w ostatnim czasie dwoił się i troił, żeby poprawić nastrój wśród pracowników kopalni. Najpierw przyjął projekt ustawy górniczej, w której - zgodnie z apelami - osłonami socjalnymi w postaci urlopów i jednorazowych odprawy (w wysokości 170 tys. zł) objęto także pracowników JSW i LW Bogdanka. Potem w siedzibie Ministerstwa Aktywów Państwowych zorganizowano długo wyczekiwanie spotkanie z sygnatariuszami umowy społecznej. Ale konkretów zabrakło.
Nie dostaliśmy odpowiedzi na pytanie, czy węgiel będzie paliwem przejściowym. Nie dostaliśmy odpowiedzi, na jakim etapie jest wniosek notyfikacyjny. Tym niemniej jednak, jakkolwiek by to nie brzmiało, rozmowy będą kontynuowane. Umówiliśmy się na następne spotkanie na Śląsku - tak te rozmowy komentował Dominik Kolorz.
Ale przecież nie po to w połowie października reaktywowano - po pięciu latach - Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, żeby teraz dać się nabrać na ładne słowa rządzących. Że górnicy wyjdą na hipokrytów, którzy jednocześnie rozmawiają z rządem i protestują? Ale przecież marsz gwiaździsty nie dotyczy wyłącznie górników. To manifestacja w obronie wszystkich miejsc pracy w śląskim przemyśle.
Tylko czy chodzi o miejsca pracy, czy własne stołki?
Ktoś złośliwy może zasugerować, że w ten sposób - na podstawie wyłącznie sytuacji w górnictwie i w JSW - związkowcy chcą przedstawić sytuację z całego śląskiego rynku pracy. A jaka jest obecnie jego kondycja? Stopa bezrobocia w województwie śląskim na koniec września br. wyniosła 4,3 proc. To całkiem niezły wynik biorąc pod uwagę, że w ostatnich miesiącach ludzi bez pracy przybywało w całej Polsce. Najmniejsze bezrobocie w dziewiątym miesiącu roku było w województwie wielkopolskim (3,5 proc.), a najwyższe w podkarpackim (9,0 proc.).
Tymczasem zdaniem związkowców sytuacja pracownicza na Śląsku jest tragiczna: codziennie mają znikać miejsca pracy w motoryzacji, hutnicy przegrywają z importem stali z Chin i Ukrainy (i w domyśle też przez to tracą zatrudnienie), a górnicy w ogóle ledwo wiążą koniec z końcem. Za miesiąc ma być wypłata Barbórki, a w JSW nie wiedzą, czy pieniądze będą na czas. Nie ma więc innego wyjścia, jak zebrać się w kupę i protestować. Pod jednym szyldem, solidarni, to wtedy robi większe wrażenie.
Więcej o związkowcach przeczytasz w Bizblog:
Nie zdziwię się, jak do katowickiego marszu gwiaździstego przyłącza się politycy PiS, którzy - jak przystało na poważną opozycję - nie darują żadnej okazji, żeby dopiec rządowi. Inna sprawa, to niezaprzeczalne sympatie polityczne Piotra Dudy, który od 15 już lat kieruje „Solidarnością” i nie od dziś mierzy się z zarzutami, że bliżej mu do partyjnych rozgrywek niż związkowego życia od dołu.
Po co więc ten marsz w Katowicach? Żeby szefowie związków znów mogli błyszczeć, a przy okazji zawsze można w ten sposób zdopingować przeciwników zarówno polityki klimatycznej UE, jak i rządu Donalda Tuska. Chodzi więc w pierwszej kolejności o efekt polityczny. Miejsca pracy, tak naprawdę, mają ciut mniejsze znaczenie. Chyba, że mówimy o miejscach pracy samych szefów związków. A te są przecież nie do ruszenia od dziesięcioleci.
