Niby to tylko jeden przypadek. Jedno lotnisko w odległych Stanach Zjednoczonych i grupa potężnie wkurzonych klientów. Chyba że nie. Uber przejechał się właśnie na swoim stosunku do kierowców. W trakcie pandemii wprost zniechęcał klientów do korzystania z ich usług. No i teraz przyszedł czas na odwet.
Relacja Ubera z kierowcami od dawna jest mocno toksyczna. Startup w okresach, w których chce przyciągnąć klientów, obniża im stawki i wciąż upiera się przy stanowisku, że nie jest ich pracodawcą. No bo wiecie, narzuca z góry kilometrówki, usuwa konto za zbyt niskie oceny, określa jakimi samochodami mają jeździć… ale tak naprawdę tylko łączy osoby posiadające samochód z tymi, które potrzebują się przejechać. Jasne.
Idą tym tokiem myślenia w trakcie pandemii Uber olał kierowców, wypłacając im śmiesznie niskie pieniądze. No bo niby za co ta pomoc? Nie mają umów o pracę, a w ogóle to większość tylko sobie dorabia. Zawsze mogą znaleźć inne zajęcie. I znaleźli. W Polsce, w USA, na całym świecie. Amerykanom było wtedy wszystko jedno. Ruch i tak spadł o 80-90 proc. więc im mniej „gęb do wykarmienia”, tym lepiej.
W Stanach Uber przeprowadził nawet kampanię zniechęcająca pasażerów do wsiadania w samochody oklejone swoim logo. Kierowcy, jak się pewnie domyślacie, nie byli tą niespodziewaną troską zachwyceni.
Uber został na lodzie
Przyszedł jednak czas na rewanż. Uber stracił gros kierowców, a klientela coraz odważniej pcha się w jego ramiona. Wypadałoby więc podstawić im długie rzędy samochodów, łapać okazję i kosić pieniążki. Tylko że nie zawsze jest kim.
Przypadek lotniska w Los Angeles pokazuje, w jaką śmiertelną pułapkę mogą wpaść Amerykanie, jeśli dalej będą pogrywać sobie z kierowcami. W USA wielu z nich znalazło sobie nowe zajęcie. Resztę Uber zniechęcił, likwidując im dopłaty za dojazd do portu. Jeden z nich w rozmowie z serwisem KCRW tłumaczył, że zamiast 1,20 dol. za milę dostaje ledwie 32 centy.
To nie tylko nie ma sensu, ale jest w dodatku upokarzające. Mówią ci, że nie jesteś nic wart
– dodał
Efekt? Kierowcy przestali zapuszczać się w okolice lotniska. Niestety dla Ubera ruch lotniczy mocno odbił, a z terminali zaczęły wysypywać się masy ludzi. Jeden z pasażerów skarżył się, że przez bitą godzinę nie doczekał się podwózki do miasta. Sytuacja miała miejsce wieczorem. Mężczyzna stał więc w świetle zachodzącego słońca i patrzył, jak powoli znika ono za horyzontem. Ładna sceneria, prawda? Tyle że pan Tom Napora jakoś nie potrafił jej docenić.
Następny klient miało tylko nieco więcej szczęścia. Gdy już udało mu się złapać kierowcę, Uber zaśpiewał mu 80 dol. za, jak mówi, 7-8 minutową przejażdżkę. Z kolei inny, przepytywany przez KCRW pasażer powiedział, że już pogodził się z minimum półgodzinnym okresem oczekiwania. Zaznaczył jednak że na co dzień, jadąc do pracy, będzie korzystał ze zwykłych taksówek. Bo po co ryzykować?
Właśnie zaoszczędziłem 30 dolarów, jadąc taksówką do domu z LAX zamiast Uberem lub Lyftem
- pisze w tweecie kolejny podróżny
I tak, kawałek po kawałku Uber traci rynek, który z takim mozołem podbijał.
W Polsce Uber nie zmaga się na razie z podobnymi problemami. Musiał wyciąć nieco kierowców ze względu na zaostrzenie kar za brak licencji taksówkarskich, ale nie wywołało to aż tak drastycznych konsekwencji jak w Kalifornii. Polacy jeżdżący dla Ubera od czasu do czasu rzucają jednak hasło w stylu: ej zbuntujmy się wszyscy naraz i nie wyjeżdżajmy na miasto.
Taki jeden dzień pewnie niewiele by zmienił, choć warto pamiętać, że wkurw naszych rodaków na pierwszy strajk taksówkarzy zrobił Uberowi wspaniała reklamę. Teraz mógłby zadziałać w drugą stronę.
Historia z USA pokazuje jednak, co mogłoby się stać na dłuższym dystansie. Stary, śmierdzący samochód i kierowcę, który gubi się bez GPS konsumenci mogą przeżyć. Jest przecież tanio.
Ale kierowca, który nie przyjeżdża? Oj nie, to nie warte jest żadnych promocji. Chyba że mamy cały wolny dzień i siądziemy sobie na przystanku, jakbyśmy oczekiwali na wioskowy PKS. Jednak w taką grupę docelową Uber nie chciałby chyba celować. Startup nie miałby wtedy wyjścia. Płace minimalne, ubezpieczenia i premie posypałyby się jak z rękawa.