Samorządowcy już nie dają rady. Subwencje oświatowe, które dostają od rządu, nie wystarczają, budżet im się nie spina, dlatego zaczynają sięgać po szantaż: albo rodzice będą dopłacać do publicznej edukacji swoich dzieci po 200-300 zł rocznie, albo szkoła będzie realizowała okrojony program, a pracujący rodzice będą w kropce, bo przyjdzie im odbierać dzieci ze szkoły w samym środku dnia pracy. Pytanie tylko, kogo chcą szantażować - rodziców czy rząd?
Temat subwencji oświatowych dla samorządów wraca regularnie, szczególnie w czasie ostatniego roku, kiedy inflacja dobija budżety szkół. Tym razem samorządowcy idą jednak na całość i wprowadzają do debaty publicznej nowy wątek: edukacja dla dzieci musi przestać być zupełnie darmowa.
Co prawda wielu rodziców i tak mówi, że za darmo nie jest, bo ubezpieczenie, bo komitet rodzicielski, bo wycieczki klasowe itd. Ale dotąd nikt nie kazał im płacić za samą edukację. To zadanie państwa.
Tylko że coraz trudniej je realizować za pomocą pieniędzy, które samorządy na to dostają z budżetu centralnego.
Dla biednych mniej przedmiotów w szkole
I oto na łamach portalu samorządowego dyrektor departamentu edukacji w Urzędzie Miasta we Wrocławiu mówi jasno: albo rodzice zaczyna płacić po 200-300 zł rocznie, albo będą zabierać dzieci ze szkoły o godz. 13.00, bo na więcej zajęć szkoły po prostu nie mają pieniędzy.
Jarosław Delewski podczas Samorządowego Forum Kapitału i Finansów wyjaśniał, że szkoły mogłyby przedstawić rodzicom okrojony program edukacji dzieci, z listą tylko części przedmiotów, których uczą się teraz - taki program nadal byłby darmowy, a jak chcieliby, by ich dzieci uczyły się jak dotąd, musieliby dopłacać z własnej kieszeni.
Takie pomysły szokują, szczególnie że mówimy przecież o edukacji dzieci, a więc tej, która w naszym kraju jest obowiązkowa, nie można przecież nie wysłać dziecka do szkoły. Delewski jest jednak ewidentnie zdesperowany, podkreśla, że obecnie subwencja oświatowa nie pokrywa nawet połowy wydatków na edukację, jakie ponosi Wrocław.
Czytaj też: 300+ – co to jest, jak i gdzie złożyć wniosek?
Odwrócona nauka zdalna
Żeby nie było, że jeden człowiek wyskoczył z takim dziwnym pomysłem i nagle robię aj-waj. Prezes Ogólnopolskiego Operatora Oświaty Mateusz Krajewski kreśli podobną wizję. Choć ciągle się nie poddaje i szuka sposobów, jak znaleźć nauczycieli dla szkół, ale uniknąć na przykład pokrywania kosztów mieszkania, jeśli nauczyciel musiałby się przenieść do pracy z innego miasta.
Wiecie, co wymyślił? Odwróconą naukę zdalną! Uczniowie są formalnie w klasie, ale za to nauczyciel jest zdalnie, w innym mieście. To na razie tylko testy. I rodzice pewnie wcale nie będą zachwyceni, ale rzeczywiście coś chyba będzie trzeba zmienić, bo samorządy mogą tak długo nie pociągnąć.
Wszystko jest już tak drogie, że zaraz po cichu, krok po kroku, niczym gotowanie żaby, zaczniemy likwidować darmowe usługi publiczne. Ciekawe, kiedy wróci temat opłat za usługi zdrowotne w państwowym systemie odgórny zdrowia. Aż dziwne, że jeszcze nie wrócił. Choć nie, wcale nie dziwne. Przed wyborami trzeba go chować po kątach.