ZNP rozważa podjęcie akcji protestacyjnej, ostateczna decyzja zapadnie 24 czerwca, a więc tuż przed zakończeniem roku szkolnego. To sugeruje, że odejście od tablic i brak lekcji nie wystraszą premiera. A blokada ulic?

Nauczyciele są niezadowoleni z dotychczasowych działań rządu, które miały poprawić warunki ich pracy. Problemem są przede wszystkim wynagrodzenia i obiecana nowelizacja Karty Nauczyciela.
Co rozzłościło nauczycieli?
Nauczyciele chcą przynajmniej 10 proc. podwyżek i to już od 1 września. Również od 1 września miały wejść w życie zmiany w Karcie Nauczyciela polegające na skróceniu okresu pracy na umowie na czas określony dla nauczycieli początkujących czy wprowadzeniu korzystniejszych regulacji dotyczących godzin ponadwymiarowych i nagród jubileuszowych. W piątek 6 czerwca okazało się jednak, że nie wejdą i to właśnie sprowokowało Związek Nauczycielstwa Polskiego do gróźb.
Bo nauczyciele od miesięcy pracowali nad rozwiązaniami, które powiążą ich wynagrodzenia ze średnią krajową, ustalono 100 proc. średniej krajowej dla nauczycieli początkujących, 125 proc. dla mianowanych oraz 155 proc. dla dyplomowanych. Ale jak sprawa utknęła w Sejmie w styczniu, tak do dziś nie ruszyła. No i skończyła się cierpliwość.
Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego, uznał więc publicznie podczas konferencji prasowej 10 czerwca, że sytuacja wymaga „radykalnych działań”. Co to znaczy?
Protest nauczycieli, czyli co?
Broniarz powiedział, że możliwe ustawowo są różne formy protestu: od oflagowania budynków i akcji plakatowo-ulotkowej po wszczęcie sporu zbiorowego, przy czym jasno zaznaczył, że wywieszenie flagi to za mało.
Z kolei związkowcy w mediach społecznościowych piszą, że możliwe jest nawet rozpoczęcie strajku. Można pokpić trochę, że strajk nauczycieli w wakacje będzie miał umiarkowany wpływ, czy to na MEN, czy na samego premiera - odejście od tablic w pustych salach lekcyjnych jest średnim środkiem wpływu, ale przynajmniej jest bezpieczne. Przypominam, że poprzedni radykalny protest nauczycieli w 2019 r. wielu Polaków, którzy są rodzicami, rozwścieczył i to na tyle, że skarżyli się na nauczycieli do Biura Rzecznika Praw Dziecka. W wakacje przynajmniej nikt się nie wścieknie.
A może palenie opon i blokowanie ulic? Cóż, w wakacje nie tylko sale lekcyjne, ale i Warszawa pustoszeje, więc też ryzyko sparaliżowania miasta i podniesienia ciśnienia Polakom, a przez to i premierowi, jest jakby mniejsze.
Więcej na temat edukacji przeczytacie w tych tekstach:
Nauczyciele wściekli, bo za dużo zarabiają
Ale już zupełnie poważnie należy przypomnieć, że opowieść trwająca przez całe lata o tym, jak bardzo nauczyciele zostali zapomnieni przez państwo, bo ich pensje nie nadążały za pędzącą inflacją, są już nieaktualne.
W ubiegłym roku nowy rząd starał im się to wynagrodzić przez skokowe podwyżki rzędu 30-33 proc. Wiceminister edukacji Katarzyna Lubnauer pytana o te groźby ZNP przez PAP wylicza nawet, że "nauczyciele otrzymali już blisko 40 proc. podwyżki skumulowanej w przypadku nauczycieli początkujących i 36,5 proc. w przypadku mianowanych i dyplomowanych”, a w ciągu ostatnich dwóch lat wydatki na oświatę z budżetu państwa wzrosły do 103 mld zł, czyli o 55 proc.
Wiecie, jaki jest tego efekt? Co szósty nauczyciel w 2024 r. zaczął zarabiać tyle, że wpadał w drugi próg podatkowy, czyli jego roczne zarobki przekraczały kwotę 120 tys. zł rocznie, miesięcznie to niecałe 12 tys. zł brutto, czyli 8,4 tys. zł na rękę.
Właściwie należałoby się z tego ucieszyć, że zarabia się na tyle dużo, że wpada się w próg podatkowy obejmujący jakieś 10 proc. najlepiej zarabiających etatowców. Ale nauczyciele się nie ucieszyli, tylko jeszcze bardziej wściekli, a teraz żądają, by ich grupie zawodowej w takim razie podnieść drugi próg podatkowy ze 120 do 160 tys. zł i jeszcze kwotę wolną od podatku z 30 do 60 tys. zł.
Pisałam o tym Bizblog dopiero co. Ale ZNP jakoś o tym przy okazji groźby strajkiem nie wspomina. Ciekawe, dlaczego. Czyżby zachodziła obawa, że zwykli Polacy, którym się zablokuje ulice, nie zrozumieją, dlaczego dobrze zarabiający nauczyciele krzyczący o dalsze podwyżki mają mieć jeszcze korzystniejsze zasady opodatkowania niż oni?