Teraz to już niech Marian Banaś pokaże, że jest pancerny. Szef NIK właśnie dostał glejt niezależności
Wszyscy Polacy czekali na fajerwerki z okazji Black Friday i chyba właśnie się doczekali. Afera Mariana Banasia osiągnęła swoje apogeum, a na linii prezes NIK - prezes PiS odbywa się właśnie spektakularna próba sił. Niestety z tej sytuacji nie ma żadnego dobrego wyjścia - każde jest fatalne jak kolejne decyzje PiS, by ślepo forsować „Pancernego Mariana” na szefa NIK. Jeśli już miałbym wybierać między dżumą a cholerą, to chyba już wolę, żeby Banaś pozostał na stanowisku.
Fot. KPRM
Tak, wiem, że afera Mariana Banasia to czysta polityka, a tej macie już dość. Co jednak począć w sytuacji, gdy - parafrazując cytat z „Vabanku 2” - polityka interesuje się tobą, nawet gdy sam nie chcesz się nią interesować?
Tu chodzi bowiem o Najwyższą Izbę Kontroli, czyli najważniejszą instytucję w państwie, która patrzy władzy na ręce i kontroluje jej poczynania. NIK jest jak sumienie władzy, którą zawsze w jakimś stopniu dotyka degeneracja, indolencja czy marnotrawstwo.
Nie oczekuję po NIK-u zbyt wiele - przez ostatnie cztery lata na jego czele stał polityk, który miał z władzą nie po drodze, a jednak ta przecież robiła, co chciała. Niby tak, ale czy bez presji w postaci raportów NIK rząd zdecydowałby się zająć wreszcie tematem smogu, pomimo początkowych deklaracji, że to „problem teoretyczny”? Czy zabrałby się za problem nielegalnych składowisk śmieci, albo czy nie ograniczyłby nagród wypłacanych w urzędach, czy państwowych spółkach?
Trudno oczywiście udowodnić związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy raportami NIK a konkretnymi decyzjami polityków, ale fakt, że władza centralna i samorządową jest pod stałą, olbrzymią presją Najwyższej Izby Kontroli, której raporty regularnie obficie cytują media, powoduje, że musi bardziej się pilnować.
Z ław rządowych
Warunkiem skuteczności Najwyższej Izby Kontroli w patrzeniu władzy na ręce jest jej całkowita niezależność. Tak, oczywiście gwarantuje ją Konstytucja, ale ta gwarancja jest niewiele warta, gdy prezesem NIK-u jest osoba, która jest bliska władzy, albo - co gorsza - przechodzi do tej instytucji wprost z ław rządowych.
Marian Banaś był chyba najgorszym możliwym kandydatem na szefa NIK-u. Minister finansów i szef Krajowej Administracji Skarbowej w instytucji, która ma twardo wytykać władzy wszelkie potknięcia? To się nie mogło udać.
Mówicie, że po ujawnieniu związków Banasia ze światem przestępczym, podejrzanych źródeł jego majątku i przyznaniu się przez niego w wywiadzie telewizyjnym do oszukiwania na podatkach stał się jeszcze gorszym prezesem NIK? Tak, pod względem etycznym to nie do zaakceptowania. Wezwania do dymisji wydają się czymś absolutnie oczywistym.
Problem polega na tym, że właściwie wszystko, co się dzieje się wokół sprawy Banasia, to pogwałcenie wszelkich norm etycznych i zasad, według których powinny działać instytucje państwowe. Od powołania go na to stanowisko, przez reakcję władzy na wybuch afery (i jej ataki na posłańców złej nowiny, czyli dziennikarzy) i obsadzenie na stanowiskach wiceprezesów NIK polityków PiS, a na próbach odwołania prezesa NIK kończąc.
Nieformalny centralny ośrodek władzy
Marian Banaś postanowił trwać na stanowisku i wydawało się, że z poczucia bezsilności rządząca partia to musiała zaakceptować. Wtem po przesłuchaniu szefa NIK przed sejmową komisją Marian Banaś został podczas prywatnej rozmowy wezwany do dymisji przez prezesa PiS, czyli formalnie szeregowego posła. Obowiązujące w Polsce prawo nie przewiduje takiej procedury. Nie przewiduje zresztą też odwoływania prezesa NIK za wezwanie premiera.
Mateusz Morawiecki wystosował pod adresem „Pancernego Mariana” ultimatum, w którym w razie odmowy podania się do dymisji zagroził mu „planem B”. Pomijając fakt, że z punktu widzenia Konstytucji taki szantaż jest absolutnie niedopuszczalny wobec niezależnego prezesa instytucji publicznej, o co właściwie chodzi z tym planem B?
Według dziennikarzy „Dziennika Gazety Prawnej” ten plan to wspólne z opozycją przegłosowanie zmian w Konstytucji, które pozwolą na odwołanie prezesa NIK większością kwalifikowaną. Termin „psucie prawa” jest tak nadużywany, że na nikim nie robi już wrażenia, ale zmienianie Konstytucji do zrzucenia ze stołka konkretnego urzędnika to chyba jednak rekord Polski w tej konkurencji.
Pozostaje brutalna pragmatyka
Nie widzę żadnego dobrego wyjścia z obecnej sytuacji. Wymuszenie dymisji to złamanie niezależności NIK i sygnał, że Banaś mógł dostać gwarancję nietykalności. To też de facto utrzymanie wpływu władzy na tę instytucję poprzez świeżo powołanych wiceprezesów. Z drugiej strony trwanie takiego człowieka na stanowisku to kompromitacja nie tylko partii rządzącej i prezydenta, ale całego państwa.
Pozostaje więc argument czysto pragmatyczny. Wojna, jaką prezesowi NIK właśnie wytoczył PiS na sygnał Jarosława Kaczyńskiego, to najlepsza w obecnej sytuacji gwarancja, że Marian Banaś będzie jak wzorowy uczeń przykładał się do swojego najważniejszego zadania - patrzenia władzy na ręce.