Politycy robią Polakom wodę z mózgu. Jakiś czas temu w sposób arcymistrzowski robił ją nawet sam minister finansów na TikToku wmawiając Polakom, że prezesi banków nienawidzą dopłat do kredytów, podczas gdy oni właśnie ogromnie na nich korzystają. Na ministra wylał się hejt za tę próbę zakłamywania rzeczywistości. Na Kredyt 0 proc. od miesięcy wylewa się hejt z różnych stron. A do tego KE nakazała nam właśnie oszczędzać publiczne pieniądze. I co z tego – Koalicji Obywatelskiej nic nie powstrzyma.
Już pewnie wiecie, że Komisja Europejska objęła Polskę procedurą nadmiernego deficytu. W skrócie, to znaczy, że jesteśmy zmuszeni oszczędzać publiczne pieniądze, bo mamy za duże dziury w państwowym portfelu. To teraz zastanówmy się, czy to ostateczny cios zadany Kredytowi 0 proc., który polega na tym, że publiczne pieniądze dosypuje się wybranym grupom Polaków, żeby mogli zanieść je bankom i dzięki temu kupić mieszkanie na kredyt, ostatecznie podbijając ceny mieszkań, by stały się one mniej dostępne dla innych grup Polaków?
Ależ nie!
Dopłaty do kredytów za wszelką cenę
Środowa oficjalna decyzja KE była tylko oficjalnym przyklepaniem tego, co było jasne od tygodni i co publicznie przyznawał minister finansów. A mimo to rząd nadal upiera się, że nad Kredytem 0 proc. pracuje i go nie odpuści, choć nawet już koalicjanci w postaci Lewicy i Polski 2050 krzyczą, że go nie poprą. Zatem upór Koalicji Obywatelskiej jest już wręcz absurdalny. Ale bezsprzecznie nadal jest.
Jeśli zgubiliście się ostatnio w doniesieniach z frontu, to przypomnę, że zaledwie tydzień temu poseł KO Michał Szczerba mówił w RMF FM, że „młodzi ludzie muszą mieć dostęp do tanich, bezpiecznych kredytów”.
Tego samego dnia Wyborcza.biz pisze, że Ministerstwo Rozwoju i Technologii oficjalnie jej potwierdziło, że prace nad projektem trwają, w czym nie ma nic dziwnego, jeśli oficjalnie nie został zarzucony.
Ale jednocześnie kuluarowe wieści niosą, że ostateczny kształt projektu poznamy jeszcze w czerwcu. W końcu, bo konsultacje miały się skończyć jeszcze w maju.
A dodatkowo jeden z posłów KO mówi Wyborczej.biz anonimowo, że nie ma mowy, żeby KO nie dowiozła Kredytu 0 proc., bo to sztandarowa obietnica wyborcza i nie ma znaczenia, ile hejtu się na nią wylewa. Jest przykaz „z góry”, że ustawa ma być, to będzie.
Ha! A i nawet nie tylko po to, żeby pokazać ją światu, choćby miała przepaść w sejmowych głosowaniach. Inny poseł bowiem zapewniał, że szanse na przyjęcie tej ustawy przez Sejm są, bo fatalne wyniki Lewicy i Trzeciej Drogi w wyborach do parlamentu europejskiego mogą trochę przytemperować wrogów Kredytu 0 proc. w tych ugrupowaniach. Innymi słowy, politycy tych ugrupowań mogą stracić zęby i zostać zmuszeni, by głosować tak, jak życzy sobie ich szef, czyli premier.
Więcej o rynku mieszkaniowym w Polsce przeczytasz na Bizblog.pl:
Cóż za determinacja! Nawet sam minister finansów idzie na ostro
A premierowi najwidoczniej bardzo na Kredycie 0 proc. zależy. Owszem, pisałam wam jakiś czas temu, że Donald Tusk podobno zaliczył jakiś zwrot w tej sprawie i rozumie, że dopłaty do kredytów zawsze kończą się wzrostem cen mieszkań, a to niedobrze. Ale co z tego, że zrozumiał? Nic, bo to polityk i szacuje nie to, co będzie najlepsze dla Polski z ekonomicznego punktu widzenia, ale co będzie najlepsze dla jego ugrupowania z politycznego punktu widzenia. No i wyszło, że jednak dopłaty.
Ta determinacja Koalicji Obywatelskiej w sprawie Kredytu 0 proc. tak naprawdę dotarła do mnie dopiero teraz, przyznaję. Dlaczego? Bo obejrzałam coś, czego nie da się odzobaczyć - nie najnowsze już nagranie ministra finansów Andrzeja Domańskiego na TikToku. Odkopał je właśnie tzw. „nieruchomościowy Twitter” i bardzo słusznie.
Bo oto w nagraniu minister finansów zachwala Kredyt 0 proc., ostro mijając się z faktami. Twierdzi na wstępie, że „prezesi banków nienawidzą tego pomysłu”. Dlaczego niby? Bo przy kredycie na średniej wielkości mieszkanie na 400 tys. zł obecnie rata kredytu wynosi 3350 zł, ale jak wejdzie w życie Kredyt 0 proc., rata ta spadnie do 1330 zł. Szok i niedowierzanie.
Minister ewidentnie chce sprawić wrażenie, jakoby to banki straciły na niższej racie płaconej przez kredytobiorcę i dlatego właśnie tak tego pomysłu nienawidzą. Tymczasem wystarczą dwie szare komórki, by wiedzieć, że banki nie stracą ani złotówki, bo różnicę w racie pokryje budżet państwa, czyli podatnicy, a nie bankowcy. Bankowcy jeszcze na tym zyskają, bo udzielą więcej kredytów.
Jak można tak wprowadzać w błąd Polaków? I robi to minister finansów we własnej osobie, pupilek premiera. A potem się dziwimy niskiej edukacji ekonomicznej i masowym pozwom, bo kredytobiorca nie wiedział, co podpisywał.
W każdym razie odwołuję swoje odwołanie Kredytu 0 proc. Zaczynam wierzyć, że on naprawdę będzie.