Bilety PKP Intercity są zdecydowanie za tanie. Nadchodzą podwyżki
Na razie przewoźnik kolejowy wspólnie z wiceministrem infrastruktury urabiają opinię publiczną, żeby nie skończyło się lamentem jak w 2023 r., kiedy premier Tusk musiał zatrzymać podwyżki cen biletów na ręcznym. Ale argumentacja za podwyżkami jest ujmująca: nasze bilety są tańsze niż u konkurencji, więc zabieramy biedakom klientów.
Jesteście zwolennikami wolnego rynku? Rozumiem, bo wolny rynek z definicji wygląda tak: mamy dwóch przewoźników, jeden na tej samej trasie jest tańszy, drugi droższy. Co robi ten tańszy? Cieszy się, że podbiera klientów konkurencji. Ale wolny rynek po polsku wygląda tak: mamy przewozy regionalne i PKP Intercity. Na trasach do 100 km PKP Intercity jest tańsze niż przewoźnicy regionalni, którzy są zresztą dotowani przez samorządy. Co robi PKP Intercity, który zabiera klientów kolejom regionalnym? Mówi, że należałoby podnieść ceny, żeby droższy konkurent nie tracił.
Szczyty absurdu na torach
Głowa wybucha na taką logikę, co? Bo normalny człowiek by pomyślał, że niech sobie koleje regionalne same ogarną politykę cenową tak, żeby nie tracić klientów na rzecz konkurencji. Czyli niech one obniżą ceny, zamiast podnosić je sztucznie tam, gdzie są zbyt konkurencyjne.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby regionalni przewoźnicy, którzy i tak już potrzebują dotacji od samorządów, obniżyli ceny, potrzebowaliby jeszcze więcej dotacji - i w sumie nie ma znaczenia, czy od samorządów czy z budżetu państwa - i jedno i drugie to publiczne pieniądze.
Ale wiecie co? Od tego są publiczne pieniądze, żeby zapewniać publiczne usługi. A transport taką jest i powinien być.
W każdym razie, polska wersja wolnego rynku raczej się zapadnie, kiedy pod koniec tej dekady wjadą na polskie tory zagraniczni przewoźnicy i nikt im nie wyjaśni, jak się to robi u nas po polsku.
Więcej wiadomości na temat kolei można przeczytać poniżej:
Taryfy nie zmieniły się od dekady
Oczywiście trochę kpię i sprawa jest bardziej skomplikowana, bo PKP Intercity płacze, że od dziesięciu lat nie zmieniali taryf i czas najwyższy pomyśleć o podwyżkach. Choć jeszcze nikt o nich wprost nie mówi. Na razie raczej spółka wspólnie z wiceminister infrastruktury oswajają Polaków do tej wizji podwyżek, jak informuje „Rynek Kolejowy”.
A że oswoić ich trzeba, nie można tak od razu podwyżkami między oczy zza krzaka, to już doskonale wiemy, odkąd w 2023 r. ceny biletów w PKP Intercity miały wzrosnąć, wtedy głównie ze względu na radykalne podwyżki cen prądu i zrobiła się taka awantura, że aż premier Donald Tusk zainterweniował i zatrzymał je ręcznie. To zatrzymanie polegało oczywiście na tym, że spółka dostała po prostu większą dotację z budżetu państwa na pokrycie rosnących rachunków za prąd, ale ważne, że konsument tego nie odczuł.
Wiadomo, że była to decyzja polityczna i mrozić cen biletów kolejowych nie można na zawsze.
Ale kto powiedział, że nie można ich dotować na zawsze? Umówmy się, że świat jest w takim momencie, że musimy walczyć o ograniczenie emisji CO2, a podróż pociągiem zamiast samochodem - i to nie daj Boże jednoosobowo - jest znacznie korzystniejsza dla środowiska. A rząd jest od tego, żeby tworzyć zachęty do wyrabiania w społeczeństwie dobrych nawyków.
Skoro możemy dotować wymianę starych pieców, skoro możemy dopłacać do instalacji fotowoltaicznych, ba! - nawet do rowerów elektrycznych, to dlaczego nie do biletów kolejowych?
W każdym razie, podsumowując: nie, nikt jeszcze nie ogłosił podwyżek cen biletów kolejowych i na pewno nie stanie się to przed 18 maja, czyli przed wyborami prezydenckimi, bo byłby to strzał w kolano i prezent dla przeciwników politycznych. Ale obawiam się, że jeszcze przed wakacjami zobaczymy nowe, wyższe taryfy.
