REKLAMA

Polskie autobusy elektryczne już nie podbiją Europy. Ekspert: pomoc państwa to fałszywy trop

Miasta w całej Europie na potęgę kupują autobusy elektryczne. Mimo świetnej koniunktury polskie firmy w tej elektromobilnej rewolucji nie odegrają żadnej roli. Solaris został sprzedany rok temu w ręce Hiszpanów, Ursus balansuje dzisiaj na krawędzi bankructwa. Zapytaliśmy eksperta, czy ta historia mogła się dla nas zakończyć inaczej.

Polskie autobusy elektryczne nie podbiją Europy. Ekspert: pomoc państwa to fałszywy trop
REKLAMA

Fot. JB/Bizblog.pl

REKLAMA

Europejskie miasta coraz poważniej podchodzą do kwestii zanieczyszczeń powietrza i redukowania emisji CO2. W ten trend świetnie wpisują się e-autobusy. Biorąc pod uwagę, że ich zakup finansowany jest częściowo ze środków unijnych, nic dziwnego, że coraz więcej metropolii, miast i miasteczek decyduje się na wymianę taboru.

Jeszcze w ubiegłym roku, duże profity czerpały z tego polskie firmy. W ubiegłym roku Solaris był na drugim, a Ursus na 7. miejscu pod względem liczby sprzedanych autobusów elektrycznych. Kolejne lata tak świetlanie już się nie zapowiadają.

Solaris? Pomoc państwa to żadne rozwiązanie

Solaris jest dzisiaj w rękach hiszpańskiej grupy CAF, a Ursus wraz ze swoją spółką-córką Ursus Bus jest w gigantycznych tarapatach finansowych. PKO BP złożyło już wniosek o ogłoszenie jego upadłości.

Czy tak musiało być? Postanowiliśmy zapytać o to analityka FOR, Marcina Zielińskiego.

Adam Sieńko, Bizblog.pl: Założyciele Solarisa wycofali się z Polski, bo uznali, że nie mają wystarczająco dużo kapitału, by dalej rozwijać firmę. Czy pomoc ze strony państwa (inwestycja przez PFR?), mogłaby w tego typu sytuacjach okazać się korzystna?

Marcin Zieliński, FOR: Dla samej firmy pomoc zapewne byłaby korzystna, ale byłaby to korzyść osiągnięta kosztem podatnika. Powszechną bolączką trapiącą firmy kontrolowane przez państwo jest to, że posady w nich często są traktowane jako partyjny łup – synekury, które można rozdać zasłużonym działaczom. Kolejnym problemem jest to, że państwowe firmy kierują się rachunkiem politycznym i zamiast na potencjalnie opłacalnych przedsięwzięciach skupiają się na realizowaniu nośnych politycznie planów.

Gdyby doszło do przejęcia Solarisa przez PFR, takie zagrożenie byłoby oczywiste, jako że politycy PiS lansowali plany rozwoju elektromobilności. W końcu trzecim problemem jest to, że Solaris jako państwowa firma mógłby liczyć na ustawiane pod siebie przetargi. Warto tutaj zauważyć, że Autosan, reanimowany zgodnie z obietnicą Beaty Szydło przez państwową Polską Grupę Zbrojeniową, nie stanął wcale dzięki temu na nogach. Co więcej, miał wygrywać przetargi dzięki stosowaniu dumpingu, czym teraz zajmuje się prokuratura.

Zagrożone pieniądze drobnych akcjonariuszy

Nawiasem mówiąc, jestem bardzo sceptyczny co do porozumienia Autosanu z kontrolowanymi przez państwo spółkami energetycznymi. Tym razem jednak oprócz pieniędzy podatników zagrożone są również środki prywatnych akcjonariuszy mniejszościowych tychże spółek.

W jakim stopniu polskie firmy w tym wyścigu w ogóle miały szansę powodzenia? Czy w starciu z Volvo albo Mercedesem, które dysponują ogromnymi budżetami takie firmy jak Ursus (który notabene miał ponoć wpakować w Ursus Bus kilkadziesiąt milionów złotych) w ogóle mają jakiekolwiek szanse na skuteczną rywalizację? Może w najlepszym wypadku możemy liczyć na spektakularne przejęcia w stylu Solarisa?

REKLAMA

Z Ursusem jest ten problem, że jest w trudnej sytuacji finansowej i od prawie roku przeprowadzana jest w nim restrukturyzacja. Ursus Bus przynosi od swoich początków straty. Tarapaty, w jakie popadła firma, raczej uniemożliwiają jej skuteczne rywalizowanie z gigantami. Wydaje się też, że przejęcie Ursus Busa przez zagranicznego inwestora z odpowiednim know-how mogłoby pozwolić spółce rozwinąć skrzydła. Z pewnością jest to lepsze rozwiązanie niż państwowa pomoc na koszt podatnika.

Niestety według ostatnich doniesień amerykański inwestor wycofał się, doszukawszy się w Ursus Busie jakichś nieprawidłowości. Natomiast przypadek Solarisa pokazuje, że nie ma powodu obawiać się zagranicznych inwestorów: nowy właściciel na sam początek dokapitalizował firmę kwotą 200 milionów złotych. Inną lekcją, jaką można wyciągnąć z historii producenta spod Poznania, jest to, że o sukcesie często decydują nie wielkie pieniądze na starcie, lecz dalekowzroczność prywatnych właścicieli.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA