Pandemia dopada budżetówkę. Rząd szykuje zwolnienia, co piąty urzędnik może stracić pracę
Nadchodzą zwolnienia w budżetówce. Jak donosi „Gazeta Wyborcza”, powakacyjna rekonstrukcja rządu ma być połączona z odchudzaniem administracji publicznej. Karuzela etatowa, która od miesięcy dotyka innych grup zawodowych, tym razem dotyczyć ma urzędników. I jak wieść niesie, ma się kręcić wyjątkowo szybko.
Idą zwolnienia wśród urzędników. Koronawirus pokazał, ile etatów jest naprawdę potrzebnych
Rząd szuka oszczędności po koronakryzysie i jednym z ich źródeł mają być urzędnicze etaty. Jak pisze „Dziennik Gazeta Prawna”, cięcia etatów mają dotyczyć samego rządu, jak i niższych struktur. „Skoro administracja działała sprawnie pomimo okrojonego składu, to może etatów było za dużo?” – najpierw zakiełkowała taka myśl, a teraz ponoć powstaje już odpowiedni projekt ustawy.
Będzie łatwiej zwolnić urzędnika. Zaskakujący zapis w tarczy antykryzysowej 4.0
Wystarczy rozporządzenie premiera o redukcji etatów urzędników lub zmniejszeniu ich pensji i gotowe. Zapisane zamiany w tarczy antykryzysowej 4.0 mają pozwolić łatwiej zwolnić pracowników budżetówki. Zwolnienie z pracy ma być też mniej kosztowne.
W ZUS dostali podwyżki, ale „cicho sza”. W skarbówce zawrzało, dziś wyłączają komputery
Pracownicy łódzkiego oddziału ZUS dostali w maju podwyżki. Ich wynagrodzenie wzrosło od 350 do 500 zł miesięcznie. Problem w tym, że dyrekcja, informując ich o tym w mailu, poprosiła jednocześnie o dyskrecję, bo zostałoby to źle odebrane w społeczeństwie. No i się narobiło, bo informacja wyciekła, społeczeństwo się obruszyło, bo przecież kryzys i miały być cięcia w administracji. Nie dość na tym w kolejce po podwyżki czekają też pracownicy skarbówki, którzy z tej okazji na czwartek 7 maja zaplanowali nawet protest.
Zwolnienia wiszą nad członkami rządu i samorządami. A może by tak zacząć od obniżki płac?
Urzędnicy i wiceministrowie nie są nietykalni. Fala zwolnień, jaka przetacza się przez Polskę, może sięgnąć również ich. A jest z czego ciąć, bo gabinet PiS jest rekordowo liczny. Zanim wyrzucimy ludzi na bruk, może należałoby zacząć od obniżki wynagrodzeń? Np. w NBP, którego prezes w ubiegłym roku zarabiał ponad 66 tys. zł miesięcznie? W spółkach Skarbu Państwa też pewnie znalazłyby się jakieś oszczędności.